poniedziałek, 17 grudnia 2012

Forever - Rozdział VI

W tym rozdziale jest dość dużo opisów, ale mam nadzieję, że nie zanudzę Was na śmierć ;]
Miłego czytania ^^

~*~

            Hoshi przemierzał kolejne kilometry, rozglądając się badawczo dookoła. Ciemny strój pomagał mu się kamuflować w ciemności. Był niemal pewien, że żaden z wrogich żołnierzy go nie widzi. Jednak póki co, nie stało się nic, o czym musiałby poinformować przełożonego; wróg przemieszczał się jak dotychczas – w niewielkich grupach rozproszonych po całym lesie, otaczającym Fiore. Co jakiś czas, kiedy widział, że ktoś się do niego zbliża, wyciągał swoją broń i zadawał śmiertelne rany. Zwykle taka osoba umierała zanim zdążyła się zorientować, co się dzieje. Śmierć była cicha i nagła – taka, jaka powinna być. Każdy zwiadowca musiał umieć szybko zabijać.
            Hoshi poczuł, że ktoś jest za nim. Nie czekając na nic, odwrócił się szybko i rzucił w stronę przybysza kunaiem.
- Ej – usłyszał męski głos. – Nie rzucaj we wszystkich, czym popadnie.
- Kim jesteś? – spytał chłopak, ignorując uwagę.
- Jestem z tobą – przed Hoshim pojawiła się jakaś postać. Również ubrana na czarno, z kapturem zasłaniającym mu twarz. – Jestem Yuuki – zdjął kaptur i ukazał swoją twarz. Uśmiechał się tajemniczo.
- Czego chcesz? – spytał oschle ciemnowłosy.
- Niczego – odparł tamten, wzruszając ramionami. – Dostałem rozkaz. Mam ci pomóc.
- Od kogo? – Hoshi odwrócił się od niego.
- Mistrz Aragaki – odparł. – Miałem się od ciebie uczyć.
- Słucham? – był zdecydowanie zdziwiony, jednak zaraz się opanował. Przyjął wiadomość, ale niechętnie. – Lepiej się przygotuj, bo w każdej chwili ktoś może cię zaatakować.
- Tak jest! – zasalutował, myśląc zapewne, że rozbawi to Hoshiego. Jednak na jego twarzy nie pojawił się nawet cień uśmiechu.
- Nie czas na żarty – powiedział tylko i wycelował w kolejnego żołnierza Viole.
Tym razem Yuuki nic nie odpowiedział. Zamiast tego, przykucnął obok towarzysza, za krzakami i zaczął wytężać wzrok i słuch. W tych ciemnościach zobaczenie czegoś graniczyło z cudem. Więc jak ten chłopak go zauważył? Spojrzał na niego. Był skupiony do granic możliwości. Brwi ściągnął, a oczy przymrużył. Przy takim przeciwniku tamci nie mają szans.
            Znowu dla Yuukiego było to niczym więcej jak grą, w której trzeba przeżyć. Niespecjalnie ruszała go czyjaś śmierć. Taka osoba była po prostu przegranym. Nikim więcej. Nie był tak poważny w stosunku do wojny, jak Hoshi. 

Chie czekała na jakąś akcję najbliżej centrum Fiore. Ulice powoli zaczynało oświetlać słońce. Jednak nie było tam ani jednej osoby. Nie była przyzwyczajona do takiego widoku. Zostali ewakuowani. Zaczynało ją to już nudzić. Ciągle myślała o Hiru. Jak sobie radzi? Czy wszystko z nim porządku? I inne podobne pytania chodziły jej po głowie. Pierwszy raz tak bardzo się o kogoś martwiła.
Stojąc tak i martwiąc się, nie zauważyła, że ktoś do niej podchodzi.
Cicho. Powoli. Wyciągał swój miecz. Dziewczyna dalej go nie zauważała.
Nagle, zaczął szybko biec i już-już miał zadać jej cios w brzuch, kiedy ta zwinnie usunęła się w bok. Nie zdążyła jednak wyciągnąć swoich kastet. Były jej potrzebne, ale bez nich również mogła walczyć. Przeciwnik spróbował ją uderzyć jeszcze raz, ale i tym razem mu się nie udało. Dziewczyna uderzyła go najmocniej jak potrafiła. Czyli bardzo mocno. Broń wypadła mu z ręki. Mężczyzna jęknął, a chwilę później osunął się na ziemię.
Chie spojrzała na niego, nie ukrywając zadowolenia.
Już chciała odejść, kiedy poczuła, że ktoś trzyma jej nogę. Obejrzała się. To był ten sam facet. Widać, nie zamierzał poddać się tak łatwo, jak myślała Chie. Jej przeciwnik był obolały, ale chyba mógł walczyć. Zanim podniósł się z ziemi, dziewczyna odkopnęła jego miecz tak daleko jak to możliwe.
Wstał, a Chie wyciągnęła swoje kastety. Zamachnęła się i uderzyła go metalową bronią. A przynajmniej – chciała. Tym razem mężczyźnie udało się uniknąć jej ataku. Zaczął uderzać ją nogą. Bez przerwy przez kilka minut. Trwałoby to dłużej, ale Chie w końcu udało się odeprzeć jeden atak, czego skutkiem było odepchnięcie przeciwnika trochę dalej. Odsapnęła trochę, po czym ruszyła ku niemu. Po raz kolejny przygotowała się do ciosu, ale jedyne, co mu zrobiła, to lekkie zadraśnięcie na klatce piersiowej. Przez ubranie można było zobaczyć czerwoną plamę. Ale to i tak nie powstrzymało go przed następnym atakiem. Chie to wiedziała, dlatego też od razu ukucnęła i podcięła mu nogi. Następnie wstała i zadała cios. Tym razem celny. Zrobiła mu głęboką ranę w ramieniu. Jednak mężczyzna znowu ją uderzył. Tak mocno, że odchyliła się do tyłu i upadła. Jej przeciwnik wykorzystał to i kopnął ją w brzuch. Teraz to ona była na straconej pozycji. Ale jeszcze się nie poddała. Wciąż miała swoją broń. Ściskała je tak mocno, że ręce zaczęły ją boleć. W obu dłoniach miała kastety, a on mógł polegać jedynie na swoim ciele. Miała przewagę. Niewielką, ale miała. Teraz trzeba ją wykorzystać.
Zwinnie się podniosła i uderzyła go w brzuch, a zaraz później kopnęła. Mężczyzna nie pozostawał jej dłużny i znów ją uderzył. Tym razem jednak, Chie poczuła, że cios był słabszy.
Tak! Traci siły!
Znowu ruszyła na niego. Teraz go pokona.
Uderzyła go w pierś jedną pięścią, a później drugą. Następnie, widząc, że jej przeciwnik jest coraz słabszy, znów podcięła mu nogi. Runął na ziemię i tym razem się nie podniósł. Z jego ran sączyła się szkarłatna krew. Wygrała. Na jej twarzy malowała się obojętność, jednak pod tą maską skrywała burzę uczuć. Pierwszy raz widziała tyle krwi naraz. Oczy, które nie dostrzegały już nic. Śmierć. Myślała, że była na to przygotowana. Jednak to było niemożliwe.

Chiaki już kilka godzin temu przyprowadził dużą grupę cywilów do schronu. Byli przerażeni. Dzieci szeptały między sobą. Nie miały odwagi podnosić głosu. Nawet te najodważniejsze. Rodzice pocieszali swoje pociechy i siebie nawzajem. Widział jak niektóre matki mają na rękach zupełnie malutkie dzieci. Niektóre spały, jednak i one wyczuwały, że jest źle. Słyszał nawet płacz kilku z nich. Tak naprawdę dostał najbezpieczniejszą pracę. Było małe prawdopodobieństwo, że wróg dotrze aż tutaj. Nie z naszymi żołnierzami, pomyślał. Chie jest pewnie na ostatnim froncie. Ona pokona każdego.
Kiedy byli już w wielkim pomieszczeniu pod ziemią, wpuszczając kolejno dzieci z kobietami i mężczyznami, zobaczył jak wielu ich jest. Nawet jeśli to jedna piąta wszystkich, Chiaki miał wrażenie, że ten pokój nie pomieści ich wszystkich.
            Nagle usłyszał płacz małej dziewczynki:
- Chcę do mamusi! – wołała, dławiąc się własnymi łzami. Chłopak podszedł do niej i uśmiechnął się promiennie.
- Nie martw się – powiedział jej. – Twoja mama na pewno gdzieś tu jest. A jeśli nie tutaj, to w innym pokoju.
            Dziewczynka spojrzała na niego zapłakanymi oczami. Uśmiechał się do niej, chcąc poprawić nastrój również sobie. Pogłaskał dziewczynkę po głowie i już chciał wstać, kiedy tamta pociągnęła go za koszulkę. Spojrzał na nią.
- Zostań ze mną – powiedziała nieśmiało. Uśmiechnął się łagodnie i ukucnął.
- Jak masz na imię? – spytał.
- Hotaru – odpowiedziała.
- Miło cię poznać, Hotaru. Ja jestem Chiaki – teraz i Hotaru się uśmiechnęła. Chiaki w duchu odetchnął z ulgą.

            Rio siedziała w salonie. Yo i Sho bawili się klockami. Dobrze się dogadywali, ale zdarzało im się kłócić o jakąś zabawkę lub coś innego.
            Dziewczyna postanowiła, że nie pójdą do schronu, jak reszta. W domu czuła się bezpiecznie. Chociaż było to nierozważne, została. Mama również próbowała ją przekonać, ale ona i tak została przy swoim. Czasami była bardzo uparta.
Co jakiś czas podchodził do niej Sho i pytał:
- Gdzie jest braciszek? – Za każdym razem nie miała przygotowanej odpowiedzi. Co miała mu powiedzieć?
- Hoshi za niedługo wróci – zbywała go. – Nie martw się. Idź się bawić, Yo na ciebie czeka.
            Tak wyglądało te kilka godzin. Było już późno, ale wiedziała, że nie zaśnie. Zbyt bardzo się martwiła. Starała się skupić na książce, którą czytała, ale na niewiele się to zdało. Postanowiła więc zająć się dziećmi. Spojrzała na zegar i stwierdziła, że musi je położyć spać.
- Sho! Yo! Posprzątajcie zabawki, pora do łóżek – oznajmiła malcom.
- Gdzie braciszek? – spytał jeden z chłopczyków.
- Dzisiaj nie wróci. Będziesz spał z Yo, dobrze? – Rio patrzyła na Sho wyczekująco. Zastanawiała się, jak zareaguje.
- Dobrze – uśmiechnął się, co wprawiło dziewczynę w osłupienie.
- Nie masz nic przeciwko?
- Nie. Braciszek obiecał, że wróci. I powiedział, że mam być grzeczny – odpowiedział jej.
- Rozumiem – Rio pogłaskała chłopczyka po głowie, dziękując w duchu, że nie musi wymyślać głupich odpowiedzi. – No to, co. Kąpanko i spanko? – Teraz zwróciła się również do swojego młodszego brata.
- Tak! – wykrzyknęli razem. A przynajmniej o tym marzyła Rio.
- Nie! – tak naprawdę odpowiedzieli.
- Woda jest niedobla! – powiedział Yo.
- Właśnie! – poparł go Sho. Czyli nawet Hoshi musiał zmagać się z tym problemem…
            Na szczęście po jakimś czasie zgodzili się wejść do wanny i pójść spać. Rio też próbowała zasnąć – daremnie. Ciągle się martwiła. O Chie, Hikaru, Hoshiego i tamtego chłopaka… Jakoś dziwnie się poczuła. Jednak zanim zdążyła zastanowić się nad tym, zmorzył ją sen.
- Siostra! – usłyszała dziecięcy głos. – Jeść nam się chce!
- Co? – spytała zaspanym głosem. Przetarła oczy i spojrzała na chłopczyków.

~*~

I jak? ;>
Mam nadzieję, że się spodobało chociaż trochę ^^
Liczę na komentarze ^.^

3 komentarze:

  1. Baaaaaaaaaaaaaaaaaaaardzo się podoba. Zresztą jak wszystko co wychodzi z pod twojej ręki.
    Życzę weny i czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział bardzo przyjemny. Bardzo ładnie ukazałaś początki wojny w różnych miejscach sytuacjach. Mam nadzieje, że niedługo się rozkręcisz :3

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się. Czytam i obserwuję. Rozdział wcale nie jest nudny. Tyle opisów jest w sam raz. Czekam na następny z niecierpliwością. ^^

    Kasumi Nishimura.♥

    OdpowiedzUsuń