wtorek, 25 grudnia 2012

Forever - Rozdział VII

Tak, jak obiecałam - dodaję nowy rozdział ^^
Jest dłuższy niż poprzednie. Mam nadzieję, że się Wam spodoba ;]

~*~

Rozdział VII


Po rozstaniu się z Hikaru, Yoru ruszył w swoją stronę. Nie chciał już na niego trafić. Nie teraz. Teraz musiał się zająć czymś innym.
            Nawet, jeśli bardzo zależało mu na Hikaru, musiał pokonać jego Airland. W przeciwnym razie jego dom zostanie zniszczony. A na to nie mógł pozwolić. Był do niego zbyt przywiązany. Za bardzo zależało mu na Viole i ludziach, którzy tam mieszkali. Jednak jednego nie był pewien: Czy zdoła walczyć ze swoim przyjacielem, którego szukał tak długo? To przecież niemożliwe zaatakować osobę, która tak wiele dla niego znaczy. To zbyt duże brzemię. Chciałby żeby te wojny się skończyły. Ale nie dla pokoju i innych podobnych rzeczy. Chciał tego dla własnej wygody. On po prostu nie chciał stawać przed tak poważnym dylematem.
Kogo wybrać? Co zrobić? Jak postąpić?
Skąd Yoru miał znać odpowiedź na te pytania? Dlaczego musi wybierać między teraźniejszymi przyjaciółmi a największym przyjacielem z dzieciństwa? Oni są dla niego tak samo ważni. To niesprawiedliwe. Przecież ma dopiero szesnaście lat. Normalny chłopak w jego wieku nie musiałby wybierać między przyjaciółmi.
Ale on nie jest „normalny”.
On jest ninja. Choć tego nienawidził, był nim. Gdyby tylko mógł, z chęcią zmieniłby się w zwykłego nastolatka.
Przed chłopakiem pojawił się mężczyzna w ciemnej pelerynie. Podobnej do tej, którą on nosił. Wiedział jednak, że ta osoba jest jego przeciwnikiem. Wziął do swojej ręki miecz. Stanął w pozycji obronnej. Mężczyzna ruszył na Yoru celując w niego swoją pięścią. Był jednak zbyt wolny. Chłopak z  łatwością uniknął ciosu i sam zadał mu obrażenie. Z rany jego wroga sączyła się krew. Dla Yoru był to początek zwycięstwa. A dla tamtego mężczyzny – początek końca.
Odwrócił się i znów przeciął skórę ramienia swojego przeciwnika, docierając niemalże do kości. Ten jęknął z bólu. Ale on nie miał zamiaru przestawać. Uniósł miecz, którego ostrze było we krwi i zadał ostateczny cios. A przynajmniej miał taki zamiar. Tuż przed oczami przeleciał mu nóż. Mało brakowało, a skończyłby z pociętą twarzą. Spojrzał w kierunku, z którego nadleciało ostrze. Nie dojrzał tam nikogo. Ani nie słyszał niczego. Nagle, z przeciwnej strony nadleciał kolejny kunai. Teraz swój wzrok skierował tam. Wtedy poczuł, że ktoś jest za nim. Odwrócił się, mając nadzieję, że jego miecz zada jakąś ranę wrogowi. Niestety, nie zobaczył nikogo. Spojrzał za siebie – nic. Później znów przed siebie – też nic. Zerkał w prawo i lewo – dalej nie widział nikogo. Zaczynało go to już irytować. Wiedział, że ma do czynienia ze zwiadowcą. Sam nim został, ale tamten był na zupełnie innym poziomie.  Wiedział, że nie ma z nim najmniejszych szans, ale i tak postanowił z nim walczyć. Jeśli będzie bardzo źle, ucieknie.

            Yuuki z podziwem patrzył na swojego kolegę. Zachowywał się tak cicho, a byłby w stanie zabić go bardzo szybko. Przemieszczał się, nierobiąc najmniejszego hałasu. Tak, że ten nie był w stanie kontratakować. Hoshi zapewne zareagował tak, widząc, że tamten atakował jego towarzysza. Chociaż pewnie się nie znali. Yuuki wiedział, że tamten mężczyzna już nie wstanie. Umarł. Z tym nie da się już zrobić niczego. Chyba, że Hoshi będzie chciał zabić chłopaka. Ale on nie wyglądał na takiego. Wątpił, czy będzie chciał go zabić dla jakiegoś gościa, którego nie zna.
- Dlaczego go atakujesz? – spytał w końcu. – Przez tego faceta, którego zbił?
- Nie – odpowiedział mu. – Przecież go nawet nie znam.
- Więc dlaczego?
- Mam za zadanie zabić każdego, kto wejdzie mi w drogę – on to zrobił. Trudno – Hoshi przemieścił się szybko w inne miejsce i znów rzucił swoim nożem. Jego przeciwnik uniknął również tego. Miał dobry refleks, ale jego umiejętności bitewne pozostawiały wiele do życzenia. Hoshi pomyślał, że to będzie szybka walka. Znów rzucił ostrzem. Tym razem, z innej strony.

            Yoru starał się przewidywać, z której strony polecą kolejne noże, ale nie wiedział. Nawet, jeśli słońce wznosiło się coraz wyżej, nie mógł dostrzec miejsca nadlatywania ostrzy. Zawsze musiał ich unikać, a nigdy nie mógł zaatakować. Coraz bardziej się denerwował. Starał się opanować. Nawet nieźle mu to wychodziło. Po jakimś czasie z unikania ataków przeszedł w odpieranie ich swoją bronią. Jednak dalej nie mógł atakować. Wolał walczyć w zwarciu, ale widać teraz musiał użyć innej broni. A była ona bardzo podobna do tej, którą posługiwał się jego przeciwnik. Tyle, że jego ostrze miało rękojeść pośrodku, a nie na końcu. Było też grubsze i zapewne cięższe. Ale Yoru świetnie sobie radził z używaniem ich. W końcu ćwiczył z nimi kilka lat. Da sobie radę.
            Zamachnął się i rzucił bronią w miejsce, z którego ostatnio wyleciała broń. Usłyszał jak wbija się w drzewo, ale nie wiedział, czy trafił w swojego przeciwnika. Przez jakiś czas nie nadleciało żadne ostrze. Jednak dalej był czujny. Dobrze wiedział, że bardziej prawdopodobne było to, że nie trafił. Jego przeciwnik był zbyt szybki. Teraz pewnie chciał go zaskoczyć.
            Z jego prawej nadleciał nóż. Szybko się usunął i sam rzucił w tamtą stronę. Wydawało mu się, że usłyszał cichy jęk. Może tym razem mu się udało?

            Akio szedł spokojnie przez las. Za chwilę powinien wejść do miasta. Będzie źle, jeśli ktoś go zauważy, więc musi być cicho i się ukrywać.
            Widział już budynki i drogi. Był bardzo blisko. Schował się za jednym z bliższych drzew i rozglądał się dookoła. Najpierw sprawdził, czy nikogo za nim nie ma. Później spojrzał w stronę wyludnionych ulic. Okej. Żadnego niebezpieczeństwa. Może iść. Przed tym jednak schował dokładnie swoją broń. Bądź co bądź – wyróżniałby się z wielką włócznią w dłoni.
            I poszedł. Minął kilku żołnierzy. Ci nie zauważyli go, chociaż nie był dobry w ukrywaniu się. Należał raczej do osób nadpobudliwych, więc nie mógł zbyt długo siedzieć w jednym miejscu. Pomyślał sobie, że na Fiore mają wyjątkowo nieudolnych obrońców. Przecież ukrywał się w najbardziej oczywistych miejscach. Na dodatek zdarzało mu się przez przypadek wydać jakiś odgłos. Wtedy tamci odwrócili się i spojrzeli przenikliwie w źródło hałasu (wówczas Akio zakrywał sobie usta dłonią), po czym odchodzili. Gdyby mógł, Akio zaśmiałby się na cały głos. Tak bardzo go to bawiło.
            Jego celem było dotarcie do schronu wroga i rozsianie paniki. Miał kilka broni przy sobie i świetnie się nimi posługiwał. Łatwo będzie wystraszyć już i tak spanikowanych ludzi. Tylko… Gdzie to jest?
            A może by tak udawać zagubionego cywila? To może się przecież udać. Ale jego ubrania… Znajdzie sobie jakieś. Domy są pewnie otwarte.
            Wszedł do pierwszego lepszego domu i wywrócił wszystkie szafy do góry nogami. W końcu znalazł coś dla siebie. Chyba mieszkał tam chłopak w jego wieku. W każdym razie ubrał jakieś spodnie i koszulkę, po czym wyszedł na ulicę. Akurat przechodziła jakaś dziewczyna. Miała broń, więc zorientował się, że może ją poprosić o odprowadzenie do schronu.
- Przepraszam… - zaczął swoje przedstawienie. – Nie wiesz może, gdzie jest schron? – Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na niego zdziwiona. Niezła, pomyślał chłopak.
- Nie poszedłeś z innymi? – Akio udał teraz zakłopotanego chłopca.
- Nie… - zaczął się zastanawiać nad wymówką. – Zasnąłem i nie usłyszałem niczego…
- Jak to możliwe, że nikt z twojej rodziny nie poszedł cię obudzić? – dopytywała się dziewczyna. Już nawet pominęła fakt, że się nie obudził przez hałas, jaki pewnie spowodowali ludzie.
- Mieszkam sam – odparł po dość długim namyśle. Szatynka spojrzała na niego zapewne zastanawiając się, co z nim zrobić. W końcu westchnęła. Chyba podjęła decyzję.
- Chodź ze mną – odwróciła się od niego i poszła. Jednak zaraz się zatrzymała. Podała mu swoją dłoń. – Wybacz, ale chyba będzie lepiej, jeśli potrzymam cię. Muszę zachować wszelkie środki ostrożności.
- Jasne – odpowiedział jej. – Rozumiem.
Super. Nie dość, że ma najlepszą robotę, to jeszcze super laska będzie trzymała się z nim za rękę. Ma farta.
Poszli prosto. Jednak nie szli ramię w ramię. Dziewczyna szła przodem dość szybko, ciągnąc Akio za sobą. Kiedy się zatrzymała, chłopak spojrzał jej przez ramię. Nic specjalnego nie zauważył. Dopiero, kiedy szatynka ukucnęła i pociągnęła chyba dość ciężką klapę, zdał sobie sprawę, że prowadzi go do podziemi. Więc tak to wymyślili, pomyślał. Sprytnie.
            Niemal od razu natrafili na drzwi. Dziewczyna zdecydowanie je otworzyła. Wszyscy wewnątrz pokoju spojrzeli na nią, a ich opiekun podszedł do niej.
- Co jest, Chie? – spytał rudowłosy chłopak.
- Sprawdzałeś, czy zgadza się liczba cywilów? – Jest źle, pomyślał Akio. Sprawdzają to? Będzie trzeba improwizować.
- Tak.
- Brakuje ci kogoś?
- Nie. U mnie są wszyscy. A coś się stało?
- Można tak powiedzieć – westchnęła. – Mam tu Śpiącą Królewnę – mówiąc to, spojrzała na Akio, a ten uśmiechnął się przyjaźnie, udając zakłopotanie.
- Rozumiem. Spytaj reszty – powiedział.
- Okej, dzięki – chłopak zamknął drzwi, a Chie podeszła do następnych. Wszędzie było tak samo. Zamknąwszy ostatnie drzwi, spojrzała wrogo na Akio.
- Kim jesteś? – spytała, przeszywając go wzrokiem.
- Zagubionym cywilem – odpowiedział, uśmiechając się lekko.
- Dobra, koniec żartów – powiedziała Chie. – Albo powiesz, kim jesteś naprawdę, albo zginiesz na miejscu. – Aby potwierdzić swoje słowa wyciągnęła kastety, nałożyła je sobie na dłonie i przystawiła mu do gardła.
- Jeśli odpowiedź ci się nie spodoba, co zrobisz? – zaczął grać na zwłokę, próbując obmyślić jakiś plan. – Zabijesz mnie?
- Możliwe. Zależy od tego, co mi powiesz.
- A jeśli powiem, że podobasz mi się? – palnął bez sensu.
- Przestań mówić od rzeczy i odpowiadaj na moje pytanie – odparła chłodno. – Liczę do pięciu. Jeśli nie odpowiesz, umrzesz. Jeden…
Czas mu się kończy. Co robić?
- Dwa…
Powiedzieć prawdę?
- Trzy…
Czy wymyślić kolejne kłamstwo?
- Cztery…
Sekunda! Wybrał najgorszą z możliwych opcji.
- Pięć! Odpowiadaj! – nakazała.
- Jestem z Viole – nareszcie udzielił jej odpowiedzi. Zareagowała natychmiastowo – sprawnie zaopatrzyła swoją drugą dłoń w broń i zaczęła atakować. Jeśli nie rękami, to nogami. Akio tylko unikał jej ciosów. Musiał przejść do ofensywy, ale jej ruchy były tak szybkie, że nie miał nawet czasu na wyciągnięcie swojej broni. W końcu wpadł na jakiś pomysł.
            Może przecież otworzyć jedne z drzwi i szybko wejść do pomieszczenia.
            Jaki on genialny! Wspaniale! Teraz tylko trzeba jakoś kupić sobie tę jedną sekundę.
            Dziewczyna ruszyła na niego z zamiarem uderzenia pięścią. Sprawnie się schylił i kopnął w jej kolano. Ta jęknęła z bólu. Akio skorzystał z tej szansy i zwinnie otworzył jedne z drzwi. Jego oczom ukazały się dziesiątki zwróconym ku niemu twarzy. Idealnie.
            Chie szybko się ocknęła i przezwyciężywszy ból znów go zaatakowała. Cios był celny, ale ten i tak wszedł do pomieszczenia. Szybko podbiegł do niego ten sam rudowłosy chłopak, co wcześniej. Był gotowy do walki. Nie wyciągnął żadnej broni, za to Akio miał już w ręce gruby, ciężki nóż. Tak, jak myślał wszyscy wpatrywali się w jego narzędzie do walki, a w ich oczach widać było strach. Uśmiechnął się do siebie.
- Chie, co się dzieje?! – chłopak zwrócił się do szatynki.
- Śpiąca Królewna jest z Viole – odpowiedziała mu. – Trzeba go pokonać, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Rudowłosy przytaknął. Stał teraz przed nim, nie pozwalając mu przejść dalej. Patrzył mu cały czas w oczy.
- Wszyscy cofnąć się! – krzyknął. Nie odwrócił jednak głowy. Ludzie i tak go posłuchali. – Czego tu chcesz? – zwrócił się do Akio. Był wściekły.
- Muszę wypełnić swoją misję. Nic więcej. Nie chowam do was żadnej urazy, czy coś, ale mój dowódca widocznie tak. Więc wybacz – zamachnął się i już-już miał mu połamać kilka żeber, kiedy ten odskoczył do tyłu. Zaraz podbiegł do niego i kopnął go w brzuch. Zabolało.
            Później jeszcze jeden raz. I następny.
            Zaczął przesuwać się do tyłu. Dodatkowo Chie też go ciągnęła. Nieźle to sobie obmyślili. Wyprowadzą go sobie poza pomieszczenie i tam się z nim rozprawią. Ale to nie będzie takie łatwe. Udało mu się zatrzymać kolejne uderzenie swoją bronią i odwrócił się, żeby kopnąć dziewczynę. Nie osłoniła się. Teraz kolej na chłopaka.
            Już miał uderzyć go z całą siłą swoim nożem, kiedy usłyszał sygnał. Teraz pewnie większość żołnierzy z jego Airlandu szczęśliwi opuszczają pole bitwy. Jednak on nie ucieszył się ani trochę. Mógł ich pokonać, a musi wracać. Szkoda.
            Ale trudno. Rozkaz to rozkaz.
            Szybko opuścił to miejsce i ruszył w stronę domu, w którym był ostatnio. Sprawnie wziął swoje rzeczy i pobiegł w stronę lasu, a później w stronę Viole.

            Koło Yoru znów przeleciało ostrze. Zaczynało go to już męczyć. Chciał zobaczyć swojego przeciwnika i normalnie z nim walczyć. Co jakiś czas rzucał swoimi nożami, ale chyba żadne nie trafiło. W końcu postanowił skierować się w miejsce, z którego ostatnio leciała broń. To był bardzo dobry pomysł.
            Siedział tam chłopak w czarnej pelerynie. Wyglądał na raczej znudzonego. Yoru nie mógł uwierzyć, że to on rzucał tymi nożami. Normalnie taka osoba nie siedziałaby ze znudzonym wyrazem twarzy, nie?
Chłopak w pelerynie był widocznie zdziwiony „odwiedzinami” Yoru. Jednak jego twarz zaraz przybrała dość niespotykany na polu walki wyraz twarzy. Westchnął i wstał z ziemi otrzepując spodnie. Uśmiechał się lekko, a w jego dłoniach nagle pojawiły się długie igły.
            Nie odezwał się ani słowem, tylko zaczął atakować. Kilka razy trafił chłopaka. Nieraz rany były dość głębokie. Jednak to nie powstrzymało Yoru od przejścia do ofensywy. Jedną ręką chwycił swój miecz i zadał przeciwnikowi kilka ran. Może nie były one aż tak głębokie, ale na pewno bolały. Chciał znowu zaatakować, ale poczuł palący ból w okolicach łopatek. Spojrzał za siebie. Miał wbity w plecy nóż. Rana znajdowała się trochę poniżej łopatki.
            Więc to nie on rzucał! Czyli dobrze myślał. Szkoda tylko, że potwierdził się w tym przekonaniu w tak bolesny sposób. Wyciągnął ostrze, a jego twarz skrzywiła się w grymasie bólu. Odrzucił go w bok, po czym znów wziął się za atak.
            Wtedy usłyszał dźwięk. Wydobywał się z jego krótkofalówki. Znał go bardzo dobrze.
            Szybko się odwrócił i pognał w stronę bram Fiore.
            Nareszcie koniec! Może wrócić do domu! A raczej - na Viole. Bo, tak jak inni, będzie musiał jeszcze „wpaść” do bazy. No i do szpitala... 
            Ale dlaczego zarządzili odwrót? Czy to możliwe, że przegrywali?

~*~

I jak?
Przepraszam za wszystkie błędy (bo na pewno się pojawiły) ^^"
Liczę na komentarze ^^ 

1 komentarz:

  1. Świetnie piszesz. Wiesz co? Zazdroszczę ci talentu, też bym tak chciała. *-* Nie, ja naprawdę nie potrafię się rozpisywać, a chciałabym. xD

    Btw. odwdzięczyłam ci się. >D Zostałaś nominowana do nagrody Liebster Award na moim blogu. W końcu mogłam, nie? To twój drugi blog, a nie ten, na którym to ty mnie nominowałaś. >D

    OdpowiedzUsuń