wtorek, 25 grudnia 2012

Forever - Rozdział VII

Tak, jak obiecałam - dodaję nowy rozdział ^^
Jest dłuższy niż poprzednie. Mam nadzieję, że się Wam spodoba ;]

~*~

Rozdział VII


Po rozstaniu się z Hikaru, Yoru ruszył w swoją stronę. Nie chciał już na niego trafić. Nie teraz. Teraz musiał się zająć czymś innym.
            Nawet, jeśli bardzo zależało mu na Hikaru, musiał pokonać jego Airland. W przeciwnym razie jego dom zostanie zniszczony. A na to nie mógł pozwolić. Był do niego zbyt przywiązany. Za bardzo zależało mu na Viole i ludziach, którzy tam mieszkali. Jednak jednego nie był pewien: Czy zdoła walczyć ze swoim przyjacielem, którego szukał tak długo? To przecież niemożliwe zaatakować osobę, która tak wiele dla niego znaczy. To zbyt duże brzemię. Chciałby żeby te wojny się skończyły. Ale nie dla pokoju i innych podobnych rzeczy. Chciał tego dla własnej wygody. On po prostu nie chciał stawać przed tak poważnym dylematem.
Kogo wybrać? Co zrobić? Jak postąpić?
Skąd Yoru miał znać odpowiedź na te pytania? Dlaczego musi wybierać między teraźniejszymi przyjaciółmi a największym przyjacielem z dzieciństwa? Oni są dla niego tak samo ważni. To niesprawiedliwe. Przecież ma dopiero szesnaście lat. Normalny chłopak w jego wieku nie musiałby wybierać między przyjaciółmi.
Ale on nie jest „normalny”.
On jest ninja. Choć tego nienawidził, był nim. Gdyby tylko mógł, z chęcią zmieniłby się w zwykłego nastolatka.
Przed chłopakiem pojawił się mężczyzna w ciemnej pelerynie. Podobnej do tej, którą on nosił. Wiedział jednak, że ta osoba jest jego przeciwnikiem. Wziął do swojej ręki miecz. Stanął w pozycji obronnej. Mężczyzna ruszył na Yoru celując w niego swoją pięścią. Był jednak zbyt wolny. Chłopak z  łatwością uniknął ciosu i sam zadał mu obrażenie. Z rany jego wroga sączyła się krew. Dla Yoru był to początek zwycięstwa. A dla tamtego mężczyzny – początek końca.
Odwrócił się i znów przeciął skórę ramienia swojego przeciwnika, docierając niemalże do kości. Ten jęknął z bólu. Ale on nie miał zamiaru przestawać. Uniósł miecz, którego ostrze było we krwi i zadał ostateczny cios. A przynajmniej miał taki zamiar. Tuż przed oczami przeleciał mu nóż. Mało brakowało, a skończyłby z pociętą twarzą. Spojrzał w kierunku, z którego nadleciało ostrze. Nie dojrzał tam nikogo. Ani nie słyszał niczego. Nagle, z przeciwnej strony nadleciał kolejny kunai. Teraz swój wzrok skierował tam. Wtedy poczuł, że ktoś jest za nim. Odwrócił się, mając nadzieję, że jego miecz zada jakąś ranę wrogowi. Niestety, nie zobaczył nikogo. Spojrzał za siebie – nic. Później znów przed siebie – też nic. Zerkał w prawo i lewo – dalej nie widział nikogo. Zaczynało go to już irytować. Wiedział, że ma do czynienia ze zwiadowcą. Sam nim został, ale tamten był na zupełnie innym poziomie.  Wiedział, że nie ma z nim najmniejszych szans, ale i tak postanowił z nim walczyć. Jeśli będzie bardzo źle, ucieknie.

            Yuuki z podziwem patrzył na swojego kolegę. Zachowywał się tak cicho, a byłby w stanie zabić go bardzo szybko. Przemieszczał się, nierobiąc najmniejszego hałasu. Tak, że ten nie był w stanie kontratakować. Hoshi zapewne zareagował tak, widząc, że tamten atakował jego towarzysza. Chociaż pewnie się nie znali. Yuuki wiedział, że tamten mężczyzna już nie wstanie. Umarł. Z tym nie da się już zrobić niczego. Chyba, że Hoshi będzie chciał zabić chłopaka. Ale on nie wyglądał na takiego. Wątpił, czy będzie chciał go zabić dla jakiegoś gościa, którego nie zna.
- Dlaczego go atakujesz? – spytał w końcu. – Przez tego faceta, którego zbił?
- Nie – odpowiedział mu. – Przecież go nawet nie znam.
- Więc dlaczego?
- Mam za zadanie zabić każdego, kto wejdzie mi w drogę – on to zrobił. Trudno – Hoshi przemieścił się szybko w inne miejsce i znów rzucił swoim nożem. Jego przeciwnik uniknął również tego. Miał dobry refleks, ale jego umiejętności bitewne pozostawiały wiele do życzenia. Hoshi pomyślał, że to będzie szybka walka. Znów rzucił ostrzem. Tym razem, z innej strony.

            Yoru starał się przewidywać, z której strony polecą kolejne noże, ale nie wiedział. Nawet, jeśli słońce wznosiło się coraz wyżej, nie mógł dostrzec miejsca nadlatywania ostrzy. Zawsze musiał ich unikać, a nigdy nie mógł zaatakować. Coraz bardziej się denerwował. Starał się opanować. Nawet nieźle mu to wychodziło. Po jakimś czasie z unikania ataków przeszedł w odpieranie ich swoją bronią. Jednak dalej nie mógł atakować. Wolał walczyć w zwarciu, ale widać teraz musiał użyć innej broni. A była ona bardzo podobna do tej, którą posługiwał się jego przeciwnik. Tyle, że jego ostrze miało rękojeść pośrodku, a nie na końcu. Było też grubsze i zapewne cięższe. Ale Yoru świetnie sobie radził z używaniem ich. W końcu ćwiczył z nimi kilka lat. Da sobie radę.
            Zamachnął się i rzucił bronią w miejsce, z którego ostatnio wyleciała broń. Usłyszał jak wbija się w drzewo, ale nie wiedział, czy trafił w swojego przeciwnika. Przez jakiś czas nie nadleciało żadne ostrze. Jednak dalej był czujny. Dobrze wiedział, że bardziej prawdopodobne było to, że nie trafił. Jego przeciwnik był zbyt szybki. Teraz pewnie chciał go zaskoczyć.
            Z jego prawej nadleciał nóż. Szybko się usunął i sam rzucił w tamtą stronę. Wydawało mu się, że usłyszał cichy jęk. Może tym razem mu się udało?

            Akio szedł spokojnie przez las. Za chwilę powinien wejść do miasta. Będzie źle, jeśli ktoś go zauważy, więc musi być cicho i się ukrywać.
            Widział już budynki i drogi. Był bardzo blisko. Schował się za jednym z bliższych drzew i rozglądał się dookoła. Najpierw sprawdził, czy nikogo za nim nie ma. Później spojrzał w stronę wyludnionych ulic. Okej. Żadnego niebezpieczeństwa. Może iść. Przed tym jednak schował dokładnie swoją broń. Bądź co bądź – wyróżniałby się z wielką włócznią w dłoni.
            I poszedł. Minął kilku żołnierzy. Ci nie zauważyli go, chociaż nie był dobry w ukrywaniu się. Należał raczej do osób nadpobudliwych, więc nie mógł zbyt długo siedzieć w jednym miejscu. Pomyślał sobie, że na Fiore mają wyjątkowo nieudolnych obrońców. Przecież ukrywał się w najbardziej oczywistych miejscach. Na dodatek zdarzało mu się przez przypadek wydać jakiś odgłos. Wtedy tamci odwrócili się i spojrzeli przenikliwie w źródło hałasu (wówczas Akio zakrywał sobie usta dłonią), po czym odchodzili. Gdyby mógł, Akio zaśmiałby się na cały głos. Tak bardzo go to bawiło.
            Jego celem było dotarcie do schronu wroga i rozsianie paniki. Miał kilka broni przy sobie i świetnie się nimi posługiwał. Łatwo będzie wystraszyć już i tak spanikowanych ludzi. Tylko… Gdzie to jest?
            A może by tak udawać zagubionego cywila? To może się przecież udać. Ale jego ubrania… Znajdzie sobie jakieś. Domy są pewnie otwarte.
            Wszedł do pierwszego lepszego domu i wywrócił wszystkie szafy do góry nogami. W końcu znalazł coś dla siebie. Chyba mieszkał tam chłopak w jego wieku. W każdym razie ubrał jakieś spodnie i koszulkę, po czym wyszedł na ulicę. Akurat przechodziła jakaś dziewczyna. Miała broń, więc zorientował się, że może ją poprosić o odprowadzenie do schronu.
- Przepraszam… - zaczął swoje przedstawienie. – Nie wiesz może, gdzie jest schron? – Dziewczyna odwróciła się i spojrzała na niego zdziwiona. Niezła, pomyślał chłopak.
- Nie poszedłeś z innymi? – Akio udał teraz zakłopotanego chłopca.
- Nie… - zaczął się zastanawiać nad wymówką. – Zasnąłem i nie usłyszałem niczego…
- Jak to możliwe, że nikt z twojej rodziny nie poszedł cię obudzić? – dopytywała się dziewczyna. Już nawet pominęła fakt, że się nie obudził przez hałas, jaki pewnie spowodowali ludzie.
- Mieszkam sam – odparł po dość długim namyśle. Szatynka spojrzała na niego zapewne zastanawiając się, co z nim zrobić. W końcu westchnęła. Chyba podjęła decyzję.
- Chodź ze mną – odwróciła się od niego i poszła. Jednak zaraz się zatrzymała. Podała mu swoją dłoń. – Wybacz, ale chyba będzie lepiej, jeśli potrzymam cię. Muszę zachować wszelkie środki ostrożności.
- Jasne – odpowiedział jej. – Rozumiem.
Super. Nie dość, że ma najlepszą robotę, to jeszcze super laska będzie trzymała się z nim za rękę. Ma farta.
Poszli prosto. Jednak nie szli ramię w ramię. Dziewczyna szła przodem dość szybko, ciągnąc Akio za sobą. Kiedy się zatrzymała, chłopak spojrzał jej przez ramię. Nic specjalnego nie zauważył. Dopiero, kiedy szatynka ukucnęła i pociągnęła chyba dość ciężką klapę, zdał sobie sprawę, że prowadzi go do podziemi. Więc tak to wymyślili, pomyślał. Sprytnie.
            Niemal od razu natrafili na drzwi. Dziewczyna zdecydowanie je otworzyła. Wszyscy wewnątrz pokoju spojrzeli na nią, a ich opiekun podszedł do niej.
- Co jest, Chie? – spytał rudowłosy chłopak.
- Sprawdzałeś, czy zgadza się liczba cywilów? – Jest źle, pomyślał Akio. Sprawdzają to? Będzie trzeba improwizować.
- Tak.
- Brakuje ci kogoś?
- Nie. U mnie są wszyscy. A coś się stało?
- Można tak powiedzieć – westchnęła. – Mam tu Śpiącą Królewnę – mówiąc to, spojrzała na Akio, a ten uśmiechnął się przyjaźnie, udając zakłopotanie.
- Rozumiem. Spytaj reszty – powiedział.
- Okej, dzięki – chłopak zamknął drzwi, a Chie podeszła do następnych. Wszędzie było tak samo. Zamknąwszy ostatnie drzwi, spojrzała wrogo na Akio.
- Kim jesteś? – spytała, przeszywając go wzrokiem.
- Zagubionym cywilem – odpowiedział, uśmiechając się lekko.
- Dobra, koniec żartów – powiedziała Chie. – Albo powiesz, kim jesteś naprawdę, albo zginiesz na miejscu. – Aby potwierdzić swoje słowa wyciągnęła kastety, nałożyła je sobie na dłonie i przystawiła mu do gardła.
- Jeśli odpowiedź ci się nie spodoba, co zrobisz? – zaczął grać na zwłokę, próbując obmyślić jakiś plan. – Zabijesz mnie?
- Możliwe. Zależy od tego, co mi powiesz.
- A jeśli powiem, że podobasz mi się? – palnął bez sensu.
- Przestań mówić od rzeczy i odpowiadaj na moje pytanie – odparła chłodno. – Liczę do pięciu. Jeśli nie odpowiesz, umrzesz. Jeden…
Czas mu się kończy. Co robić?
- Dwa…
Powiedzieć prawdę?
- Trzy…
Czy wymyślić kolejne kłamstwo?
- Cztery…
Sekunda! Wybrał najgorszą z możliwych opcji.
- Pięć! Odpowiadaj! – nakazała.
- Jestem z Viole – nareszcie udzielił jej odpowiedzi. Zareagowała natychmiastowo – sprawnie zaopatrzyła swoją drugą dłoń w broń i zaczęła atakować. Jeśli nie rękami, to nogami. Akio tylko unikał jej ciosów. Musiał przejść do ofensywy, ale jej ruchy były tak szybkie, że nie miał nawet czasu na wyciągnięcie swojej broni. W końcu wpadł na jakiś pomysł.
            Może przecież otworzyć jedne z drzwi i szybko wejść do pomieszczenia.
            Jaki on genialny! Wspaniale! Teraz tylko trzeba jakoś kupić sobie tę jedną sekundę.
            Dziewczyna ruszyła na niego z zamiarem uderzenia pięścią. Sprawnie się schylił i kopnął w jej kolano. Ta jęknęła z bólu. Akio skorzystał z tej szansy i zwinnie otworzył jedne z drzwi. Jego oczom ukazały się dziesiątki zwróconym ku niemu twarzy. Idealnie.
            Chie szybko się ocknęła i przezwyciężywszy ból znów go zaatakowała. Cios był celny, ale ten i tak wszedł do pomieszczenia. Szybko podbiegł do niego ten sam rudowłosy chłopak, co wcześniej. Był gotowy do walki. Nie wyciągnął żadnej broni, za to Akio miał już w ręce gruby, ciężki nóż. Tak, jak myślał wszyscy wpatrywali się w jego narzędzie do walki, a w ich oczach widać było strach. Uśmiechnął się do siebie.
- Chie, co się dzieje?! – chłopak zwrócił się do szatynki.
- Śpiąca Królewna jest z Viole – odpowiedziała mu. – Trzeba go pokonać, bo nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Rudowłosy przytaknął. Stał teraz przed nim, nie pozwalając mu przejść dalej. Patrzył mu cały czas w oczy.
- Wszyscy cofnąć się! – krzyknął. Nie odwrócił jednak głowy. Ludzie i tak go posłuchali. – Czego tu chcesz? – zwrócił się do Akio. Był wściekły.
- Muszę wypełnić swoją misję. Nic więcej. Nie chowam do was żadnej urazy, czy coś, ale mój dowódca widocznie tak. Więc wybacz – zamachnął się i już-już miał mu połamać kilka żeber, kiedy ten odskoczył do tyłu. Zaraz podbiegł do niego i kopnął go w brzuch. Zabolało.
            Później jeszcze jeden raz. I następny.
            Zaczął przesuwać się do tyłu. Dodatkowo Chie też go ciągnęła. Nieźle to sobie obmyślili. Wyprowadzą go sobie poza pomieszczenie i tam się z nim rozprawią. Ale to nie będzie takie łatwe. Udało mu się zatrzymać kolejne uderzenie swoją bronią i odwrócił się, żeby kopnąć dziewczynę. Nie osłoniła się. Teraz kolej na chłopaka.
            Już miał uderzyć go z całą siłą swoim nożem, kiedy usłyszał sygnał. Teraz pewnie większość żołnierzy z jego Airlandu szczęśliwi opuszczają pole bitwy. Jednak on nie ucieszył się ani trochę. Mógł ich pokonać, a musi wracać. Szkoda.
            Ale trudno. Rozkaz to rozkaz.
            Szybko opuścił to miejsce i ruszył w stronę domu, w którym był ostatnio. Sprawnie wziął swoje rzeczy i pobiegł w stronę lasu, a później w stronę Viole.

            Koło Yoru znów przeleciało ostrze. Zaczynało go to już męczyć. Chciał zobaczyć swojego przeciwnika i normalnie z nim walczyć. Co jakiś czas rzucał swoimi nożami, ale chyba żadne nie trafiło. W końcu postanowił skierować się w miejsce, z którego ostatnio leciała broń. To był bardzo dobry pomysł.
            Siedział tam chłopak w czarnej pelerynie. Wyglądał na raczej znudzonego. Yoru nie mógł uwierzyć, że to on rzucał tymi nożami. Normalnie taka osoba nie siedziałaby ze znudzonym wyrazem twarzy, nie?
Chłopak w pelerynie był widocznie zdziwiony „odwiedzinami” Yoru. Jednak jego twarz zaraz przybrała dość niespotykany na polu walki wyraz twarzy. Westchnął i wstał z ziemi otrzepując spodnie. Uśmiechał się lekko, a w jego dłoniach nagle pojawiły się długie igły.
            Nie odezwał się ani słowem, tylko zaczął atakować. Kilka razy trafił chłopaka. Nieraz rany były dość głębokie. Jednak to nie powstrzymało Yoru od przejścia do ofensywy. Jedną ręką chwycił swój miecz i zadał przeciwnikowi kilka ran. Może nie były one aż tak głębokie, ale na pewno bolały. Chciał znowu zaatakować, ale poczuł palący ból w okolicach łopatek. Spojrzał za siebie. Miał wbity w plecy nóż. Rana znajdowała się trochę poniżej łopatki.
            Więc to nie on rzucał! Czyli dobrze myślał. Szkoda tylko, że potwierdził się w tym przekonaniu w tak bolesny sposób. Wyciągnął ostrze, a jego twarz skrzywiła się w grymasie bólu. Odrzucił go w bok, po czym znów wziął się za atak.
            Wtedy usłyszał dźwięk. Wydobywał się z jego krótkofalówki. Znał go bardzo dobrze.
            Szybko się odwrócił i pognał w stronę bram Fiore.
            Nareszcie koniec! Może wrócić do domu! A raczej - na Viole. Bo, tak jak inni, będzie musiał jeszcze „wpaść” do bazy. No i do szpitala... 
            Ale dlaczego zarządzili odwrót? Czy to możliwe, że przegrywali?

~*~

I jak?
Przepraszam za wszystkie błędy (bo na pewno się pojawiły) ^^"
Liczę na komentarze ^^ 

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Gwiazdkowe życzenia~



            Wszyscy krzątali się po dużym przedpokoju w domu Chie. Chłopcy przenosili stół i kanapy, żeby było więcej miejsca, a Chie patrzyła na nich z osłupieniem. W końcu podeszła do Hikaru.
- Możesz mi powiedzieć, co tu się dzieje? – spytała, lekko rozzłoszczona.
- Jak to: co? Życzenia trzeba złożyć! – uśmiechnął się.
- Ale w moim domu?
- Jest największy – blondyn wzruszył ramionami.
- Okej, rozumiem. Ale co oni tu robią?! – wskazała palcem na chłopaków z Viole.
- Czego chcesz? Oni też występują w Forever, nie?
- Przynajmniej na święta zakopmy topór wojenny, co? – poprosił Yoru. Za nim szedł jakiś chłopak, dziewczyna poznała go dopiero po chwili.
- Z tobą chętnie, ale nie z tym… tym… &^@#$!
- Chie, spokojnie, spokojnie – podeszła do niej Rio. – W następnych rozdziałach Ushio na pewno sprawi, że sobie powalczycie, nie?
- Oby – burknęła i odwróciła się.
- Nie rozumiem, o co się tak ciska – powiedział do Yoru Akio. – Wykonywałem tylko swoją robotę.
- Widocznie zalazłeś jej za skórę – zaśmiał się Makkura. – W każdym razie… Wszystko gotowe? – spytał wszystkich. Każdy po kolei skinął głową. – No to życzymy naszym Czytelnikom wesołych świąt?
- Dobra! Ja pierwszy! – ekscytował się Hikaru.
- Nie, wy razem – powiedziała Rio. – Dajecie.
- Dobra, no to… - zastanowił się Akairu. – My życzymy Wam prawdziwych przyjaciół, nie? – spojrzał na Yoru.
- I żebyście nie mieli takich problemów, jak my – przybili sobie żółwika.
- Ale życzenia – westchnęła Chie. – Może bardziej świątecznie?
- Wesołych świąt? – spytali w tym samym czasie.
- Dobra, może być – zgodziła się dziewczyna. – Teraz ja i Rio – wyszły przed wszystkich.
- My życzymy zdrowia, szczęścia i miłego odpoczynku przez święta! – uśmiechnęły się.
- No więc teraz ja i Yuuki – powiedział Hoshi.
- No to, ja życzę dużo fajnych dziewczyn w nocy i… - nie dokończył, bo kolega walnął go w głowę.
- A co jeśli to są dziewczyny, co? Poza tym, co to za życzenia?! Miałeś powiedzieć: Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku, a nie…
- Dobra, następni – oznajmiła Rio. Chłopcy zgaszeni wrócili na swoje miejsca.
- Duuużo fajnych prezentów! – zażyczył Kyouhei. – I pieniędzy!
- Ciebie jeszcze nie znają, więc się nie wychylaj – powiedział Akio. W oczach chłopaka pojawiły się łzy. – I nie becz. Zresztą, mniejsza. Ode mnie życzenia… Hmm… Żebyście zawsze mieli coś do roboty.
- Powiedział, co wiedział – westchnął Yoru. – Teraz ty, Konoha. Nie znają cię, ale co tam. Na pewno powiesz coś mądrzejszego niż Kyou.
- Emm… Wesołych Świąt… i… zdrowia… - powiedział nieśmiało. Wtedy do pokoju weszły dwa maluchy – Yo i Sho. Uśmiechnięci od ucha do ucha stanęli na środku pokoju.
- Wesołych świąt dla naszych kochanych Czytelników! – powiedzieli słodko.
- Oni to zrobili najlepiej – zaśmiała się Chie.

Bohaterowie złożyli życzenia, więc i ja muszę...
Niczego oryginalnego się nie spodziewajcie, bo nie umiem składać życzeń xD
No więc...
Życzę wesołych i spokojnych świąt,
wielu prezentów pod choinką,
miłego wypoczynku
i szczęśliwego Nowego Roku! ♥
Oprócz tego, mogę obiecać, że następne notki będą dłuższe, a nowa ukaże się już jutro ^^
Jeszcze raz WESOŁYCH ŚWIĄT~! :3

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Forever - Rozdział VI

W tym rozdziale jest dość dużo opisów, ale mam nadzieję, że nie zanudzę Was na śmierć ;]
Miłego czytania ^^

~*~

            Hoshi przemierzał kolejne kilometry, rozglądając się badawczo dookoła. Ciemny strój pomagał mu się kamuflować w ciemności. Był niemal pewien, że żaden z wrogich żołnierzy go nie widzi. Jednak póki co, nie stało się nic, o czym musiałby poinformować przełożonego; wróg przemieszczał się jak dotychczas – w niewielkich grupach rozproszonych po całym lesie, otaczającym Fiore. Co jakiś czas, kiedy widział, że ktoś się do niego zbliża, wyciągał swoją broń i zadawał śmiertelne rany. Zwykle taka osoba umierała zanim zdążyła się zorientować, co się dzieje. Śmierć była cicha i nagła – taka, jaka powinna być. Każdy zwiadowca musiał umieć szybko zabijać.
            Hoshi poczuł, że ktoś jest za nim. Nie czekając na nic, odwrócił się szybko i rzucił w stronę przybysza kunaiem.
- Ej – usłyszał męski głos. – Nie rzucaj we wszystkich, czym popadnie.
- Kim jesteś? – spytał chłopak, ignorując uwagę.
- Jestem z tobą – przed Hoshim pojawiła się jakaś postać. Również ubrana na czarno, z kapturem zasłaniającym mu twarz. – Jestem Yuuki – zdjął kaptur i ukazał swoją twarz. Uśmiechał się tajemniczo.
- Czego chcesz? – spytał oschle ciemnowłosy.
- Niczego – odparł tamten, wzruszając ramionami. – Dostałem rozkaz. Mam ci pomóc.
- Od kogo? – Hoshi odwrócił się od niego.
- Mistrz Aragaki – odparł. – Miałem się od ciebie uczyć.
- Słucham? – był zdecydowanie zdziwiony, jednak zaraz się opanował. Przyjął wiadomość, ale niechętnie. – Lepiej się przygotuj, bo w każdej chwili ktoś może cię zaatakować.
- Tak jest! – zasalutował, myśląc zapewne, że rozbawi to Hoshiego. Jednak na jego twarzy nie pojawił się nawet cień uśmiechu.
- Nie czas na żarty – powiedział tylko i wycelował w kolejnego żołnierza Viole.
Tym razem Yuuki nic nie odpowiedział. Zamiast tego, przykucnął obok towarzysza, za krzakami i zaczął wytężać wzrok i słuch. W tych ciemnościach zobaczenie czegoś graniczyło z cudem. Więc jak ten chłopak go zauważył? Spojrzał na niego. Był skupiony do granic możliwości. Brwi ściągnął, a oczy przymrużył. Przy takim przeciwniku tamci nie mają szans.
            Znowu dla Yuukiego było to niczym więcej jak grą, w której trzeba przeżyć. Niespecjalnie ruszała go czyjaś śmierć. Taka osoba była po prostu przegranym. Nikim więcej. Nie był tak poważny w stosunku do wojny, jak Hoshi. 

Chie czekała na jakąś akcję najbliżej centrum Fiore. Ulice powoli zaczynało oświetlać słońce. Jednak nie było tam ani jednej osoby. Nie była przyzwyczajona do takiego widoku. Zostali ewakuowani. Zaczynało ją to już nudzić. Ciągle myślała o Hiru. Jak sobie radzi? Czy wszystko z nim porządku? I inne podobne pytania chodziły jej po głowie. Pierwszy raz tak bardzo się o kogoś martwiła.
Stojąc tak i martwiąc się, nie zauważyła, że ktoś do niej podchodzi.
Cicho. Powoli. Wyciągał swój miecz. Dziewczyna dalej go nie zauważała.
Nagle, zaczął szybko biec i już-już miał zadać jej cios w brzuch, kiedy ta zwinnie usunęła się w bok. Nie zdążyła jednak wyciągnąć swoich kastet. Były jej potrzebne, ale bez nich również mogła walczyć. Przeciwnik spróbował ją uderzyć jeszcze raz, ale i tym razem mu się nie udało. Dziewczyna uderzyła go najmocniej jak potrafiła. Czyli bardzo mocno. Broń wypadła mu z ręki. Mężczyzna jęknął, a chwilę później osunął się na ziemię.
Chie spojrzała na niego, nie ukrywając zadowolenia.
Już chciała odejść, kiedy poczuła, że ktoś trzyma jej nogę. Obejrzała się. To był ten sam facet. Widać, nie zamierzał poddać się tak łatwo, jak myślała Chie. Jej przeciwnik był obolały, ale chyba mógł walczyć. Zanim podniósł się z ziemi, dziewczyna odkopnęła jego miecz tak daleko jak to możliwe.
Wstał, a Chie wyciągnęła swoje kastety. Zamachnęła się i uderzyła go metalową bronią. A przynajmniej – chciała. Tym razem mężczyźnie udało się uniknąć jej ataku. Zaczął uderzać ją nogą. Bez przerwy przez kilka minut. Trwałoby to dłużej, ale Chie w końcu udało się odeprzeć jeden atak, czego skutkiem było odepchnięcie przeciwnika trochę dalej. Odsapnęła trochę, po czym ruszyła ku niemu. Po raz kolejny przygotowała się do ciosu, ale jedyne, co mu zrobiła, to lekkie zadraśnięcie na klatce piersiowej. Przez ubranie można było zobaczyć czerwoną plamę. Ale to i tak nie powstrzymało go przed następnym atakiem. Chie to wiedziała, dlatego też od razu ukucnęła i podcięła mu nogi. Następnie wstała i zadała cios. Tym razem celny. Zrobiła mu głęboką ranę w ramieniu. Jednak mężczyzna znowu ją uderzył. Tak mocno, że odchyliła się do tyłu i upadła. Jej przeciwnik wykorzystał to i kopnął ją w brzuch. Teraz to ona była na straconej pozycji. Ale jeszcze się nie poddała. Wciąż miała swoją broń. Ściskała je tak mocno, że ręce zaczęły ją boleć. W obu dłoniach miała kastety, a on mógł polegać jedynie na swoim ciele. Miała przewagę. Niewielką, ale miała. Teraz trzeba ją wykorzystać.
Zwinnie się podniosła i uderzyła go w brzuch, a zaraz później kopnęła. Mężczyzna nie pozostawał jej dłużny i znów ją uderzył. Tym razem jednak, Chie poczuła, że cios był słabszy.
Tak! Traci siły!
Znowu ruszyła na niego. Teraz go pokona.
Uderzyła go w pierś jedną pięścią, a później drugą. Następnie, widząc, że jej przeciwnik jest coraz słabszy, znów podcięła mu nogi. Runął na ziemię i tym razem się nie podniósł. Z jego ran sączyła się szkarłatna krew. Wygrała. Na jej twarzy malowała się obojętność, jednak pod tą maską skrywała burzę uczuć. Pierwszy raz widziała tyle krwi naraz. Oczy, które nie dostrzegały już nic. Śmierć. Myślała, że była na to przygotowana. Jednak to było niemożliwe.

Chiaki już kilka godzin temu przyprowadził dużą grupę cywilów do schronu. Byli przerażeni. Dzieci szeptały między sobą. Nie miały odwagi podnosić głosu. Nawet te najodważniejsze. Rodzice pocieszali swoje pociechy i siebie nawzajem. Widział jak niektóre matki mają na rękach zupełnie malutkie dzieci. Niektóre spały, jednak i one wyczuwały, że jest źle. Słyszał nawet płacz kilku z nich. Tak naprawdę dostał najbezpieczniejszą pracę. Było małe prawdopodobieństwo, że wróg dotrze aż tutaj. Nie z naszymi żołnierzami, pomyślał. Chie jest pewnie na ostatnim froncie. Ona pokona każdego.
Kiedy byli już w wielkim pomieszczeniu pod ziemią, wpuszczając kolejno dzieci z kobietami i mężczyznami, zobaczył jak wielu ich jest. Nawet jeśli to jedna piąta wszystkich, Chiaki miał wrażenie, że ten pokój nie pomieści ich wszystkich.
            Nagle usłyszał płacz małej dziewczynki:
- Chcę do mamusi! – wołała, dławiąc się własnymi łzami. Chłopak podszedł do niej i uśmiechnął się promiennie.
- Nie martw się – powiedział jej. – Twoja mama na pewno gdzieś tu jest. A jeśli nie tutaj, to w innym pokoju.
            Dziewczynka spojrzała na niego zapłakanymi oczami. Uśmiechał się do niej, chcąc poprawić nastrój również sobie. Pogłaskał dziewczynkę po głowie i już chciał wstać, kiedy tamta pociągnęła go za koszulkę. Spojrzał na nią.
- Zostań ze mną – powiedziała nieśmiało. Uśmiechnął się łagodnie i ukucnął.
- Jak masz na imię? – spytał.
- Hotaru – odpowiedziała.
- Miło cię poznać, Hotaru. Ja jestem Chiaki – teraz i Hotaru się uśmiechnęła. Chiaki w duchu odetchnął z ulgą.

            Rio siedziała w salonie. Yo i Sho bawili się klockami. Dobrze się dogadywali, ale zdarzało im się kłócić o jakąś zabawkę lub coś innego.
            Dziewczyna postanowiła, że nie pójdą do schronu, jak reszta. W domu czuła się bezpiecznie. Chociaż było to nierozważne, została. Mama również próbowała ją przekonać, ale ona i tak została przy swoim. Czasami była bardzo uparta.
Co jakiś czas podchodził do niej Sho i pytał:
- Gdzie jest braciszek? – Za każdym razem nie miała przygotowanej odpowiedzi. Co miała mu powiedzieć?
- Hoshi za niedługo wróci – zbywała go. – Nie martw się. Idź się bawić, Yo na ciebie czeka.
            Tak wyglądało te kilka godzin. Było już późno, ale wiedziała, że nie zaśnie. Zbyt bardzo się martwiła. Starała się skupić na książce, którą czytała, ale na niewiele się to zdało. Postanowiła więc zająć się dziećmi. Spojrzała na zegar i stwierdziła, że musi je położyć spać.
- Sho! Yo! Posprzątajcie zabawki, pora do łóżek – oznajmiła malcom.
- Gdzie braciszek? – spytał jeden z chłopczyków.
- Dzisiaj nie wróci. Będziesz spał z Yo, dobrze? – Rio patrzyła na Sho wyczekująco. Zastanawiała się, jak zareaguje.
- Dobrze – uśmiechnął się, co wprawiło dziewczynę w osłupienie.
- Nie masz nic przeciwko?
- Nie. Braciszek obiecał, że wróci. I powiedział, że mam być grzeczny – odpowiedział jej.
- Rozumiem – Rio pogłaskała chłopczyka po głowie, dziękując w duchu, że nie musi wymyślać głupich odpowiedzi. – No to, co. Kąpanko i spanko? – Teraz zwróciła się również do swojego młodszego brata.
- Tak! – wykrzyknęli razem. A przynajmniej o tym marzyła Rio.
- Nie! – tak naprawdę odpowiedzieli.
- Woda jest niedobla! – powiedział Yo.
- Właśnie! – poparł go Sho. Czyli nawet Hoshi musiał zmagać się z tym problemem…
            Na szczęście po jakimś czasie zgodzili się wejść do wanny i pójść spać. Rio też próbowała zasnąć – daremnie. Ciągle się martwiła. O Chie, Hikaru, Hoshiego i tamtego chłopaka… Jakoś dziwnie się poczuła. Jednak zanim zdążyła zastanowić się nad tym, zmorzył ją sen.
- Siostra! – usłyszała dziecięcy głos. – Jeść nam się chce!
- Co? – spytała zaspanym głosem. Przetarła oczy i spojrzała na chłopczyków.

~*~

I jak? ;>
Mam nadzieję, że się spodobało chociaż trochę ^^
Liczę na komentarze ^.^

piątek, 7 grudnia 2012

Forever - Rozdział V

Powiedzmy, że to takie trochę spóźnione mikołajki xD
Napisałam nowy rozdział, mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Dodałam też nową zakładkę 'Bohaterowie', gdzie możecie przeczytać opis każdej postaci, która pojawi się w tym opowiadaniu ^^
A teraz zapraszam do czytania~ 

~*~

Rozdział V


- Za niedługo będę musiała opiekować się nie jednym dzieckiem, a dwoma – oznajmiła Rio, kiedy była już w domu.
- Tak? A kogo jeszcze przygarniesz? – spytała Chie.
- Młodszego brata kolegi Hiru – odpowiedziała jej.
- Jak się nazywa? Może znam tego kolegę.
- Hoshi. Wysoki, ciemne włosy, dwadzieścia lat – podpowiedziała dziewczyna.
- A! Wiem który! Hiru mi o nim opowiadał.
- Tak, a jego braciszek jest słodki – powiedziała z entuzjazmem. – Wiesz, jak Hoshi dobrze go wychował? Jestem pełna podziwu.
- Rozumiem – Chie uśmiechnęła się.
Obie leżały już w łóżkach, pośród ciemności. Przez okno zaglądał księżyc. Dzięki niemu można było cokolwiek zobaczyć. Swój wzrok Chie skierowała na sufit. Był biały. Ale nie to teraz widziała. Przed jej oczami pojawiła się twarz chłopaka. Uśmiechał się szeroko. Ten obraz sprawił, że i ona uśmiechnęła się szerzej. Zamknęła oczy, ale i tak wciąż go widziała. Ten obraz odpędził wszystkie złe myśli. W tamtej chwili nie pamiętała niczego z minionego dnia. Ucieszyła się.
- Dobranoc – usłyszała głos swojej siostry.
- Dobranoc – zawtórowała jej.
Niedługo potem zasnęła.

Chie obudził przeraźliwy dźwięk budzika, stojącego na jej biurku. Z niechęcią wstała i zeszła po drabince z piętrowego łóżka, by wyłączyć urządzenie. Ospale podrapała się po głowie i rozejrzała po pokoju. Rio już nie było.
Jej łóżko było starannie pościelone.
Dziewczyna spojrzała na swoje – było zupełnie inne niż to poniżej. Pościel została zepchnięta przez nią w nocy ku ścianie, a na poduszce widniało wklęsłe miejsce. Ten stan miał się nie zmienić do soboty, kiedy mama zmusi Chie do posprzątania pokoju razem z Rio.
Brunetka westchnęła i pomaszerowała do łazienki ze swoimi ubraniami do ćwiczeń. Wyszła piętnaście minut później.
Skierowała się do kuchni na parter. Rio nie było i tam. Czyli musi już być w pracy, pomyślała Chie. Przy stole siedziała jej mama i brat, wesoło jedząc kanapkę i machając nogami pod stołem.
- Cześć – przywitała się i zasiadła do stołu koło Yo.
- Cześć – odpowiedziała jej mama. – Idziesz na trening?
- Tak – odparła. – Będę wieczorem.
- Rozumiem. Idziesz gdzieś z Hikaru?
- Nie. Ale może razem potrenujemy, albo coś.
- Dobrze.
Po zjedzeniu kanapki, wstała od stołu i odniosła talerz, po czym wyszła. W drodze na pole treningowe spotkała Hikaru i poszli razem.
Podczas ćwiczeń jak zwykle była z nim w parze Lubiła się z nim pojedynkować. Czasami była to dla niej po prostu zabawa. Niestety, nie mogła tego powiedzieć o treningach dla wojska. To było straszne. I nie chodziło tu o to, że były ciężkie. Po prostu wtedy wie, że przygotowuje się do nadchodzącej wojny, a to sprawia, że jest przerażona. Czy zginę? Nie spotkam już Rio, Yo, rodziców, Hikaru…? A może przeżyję? Co jeśli Hikaru…? – szybko odpędziła tę myśl i zadała kolejny cios, celując jednak na oślep. Nie trafiła. Blondyn zrobił sprawny unik, by zaraz potem zbliżyć się do niej i uderzyć. Jednak nie zrobił tego. Ich twarze dzieliły zaledwie centymetry, co sprawiło, że byli zmuszeni spojrzeć sobie w oczy.
Zatrzymali się.
Było cicho. A przynajmniej takie odnosiła wrażenie Chie. Nie była też w stanie odwrócić wzroku. Nie widziała niczego ani nikogo poza ciemnymi oczami chłopaka.
- Muszę na chwilę odpocząć – powiedziała w końcu.
- Ach! Jasne… - Hikaru szybko odwrócił głowę i wyszedł poza pole treningowe, by na chwilę usiąść na trawie. Dziewczyna poszła w ślad za nim.
Siedzieli w milczeniu. Chie nie wiedziała, co powiedzieć. Starała się wymyślić jakiś temat, ale nie szło jej najlepiej, więc sobie odpuściła. Jednak cisza dalej jej przeszkadzała. Postanowiła, że jeszcze trochę potrenuje. To lepsze niż siedzieć i nic nie mówić. Zdecydowanie lepsze.
- Chodź – wstała. – Nie chce mi się tu siedzieć. Muszę sobie trochę powalczyć.
- Jasne, jasne – Hikaru również podniósł się z ziemi. – Ta twoja nadpobudliwość mnie przeraża – zażartował.
- Dzięki, Panie Spokojny – powiedziała ironicznie dziewczyna.
- Ja jestem spokojny – zaoponował.
- Oczywiście – spławiła go. – Lepiej się rusz, bo ci skopię tyłek już tutaj – spojrzała na niego figlarnie.
- Coś ci się chyba pomyliło – Hikaru uśmiechnął się do niej. – Tym razem to JA wygram.
- Zobaczymy.

Keita przemierzał kolejne kilometry lasu na terenie wroga. Jego zadanie polegało na ujawnieniu planu przeciwnika. Nie było łatwo przejść przez bramę, ale udało mu się. Należał do jednej z najbardziej wykwalifikowanych grupy zwiadowczej. Był z tego dumny. Był dumny, że może w jakiś sposób pomóc jego armii.
Przed nim coś się poruszyło. Szybko schował się między drzewami. Nagle, przed jego oczami ukazały się tysiące cieni, poruszających się sprawnie między drzewami. Wiedział już, co ma nastąpić. Wojownicy kierowali się w stronę jego domu, rodziny.
Szybko sięgnął po krótkofalówkę i wysłał sygnał ostrzegawczy. Jednak wtem urządzenie wydało z siebie dźwięk. Był pewny, że ktoś to usłyszał, więc powoli się wycofał, mając nadzieję, że zdąży uciec. Jednak nie udało mu się to. Poczuł ostry ból w klatce piersiowej, a później już nie czuł niczego. Ból minął, jego oczy nie mogły już zobaczyć kolorów, a do uszu nie dobiegały żadne dźwięki. Nieprzenikniona ciemność go pochłonęła. Umarł.

Chie siedziała na tarasie widokowym, opierając się o barierkę. Nogi podciągnęła pod brodę i objęła je rękami. Zamknęła oczy. Było cicho. Nie myślała o niczym. Odpłynęła gdzieś. Teraz nie liczyło się nic. Spokój… Tyle wystarczyło, by była szczęśliwa. Jednak to szczęście szybko znikło. Z jej komunikatora (jeśli macie jakiś pomysł na zastąpienie tego słowa, to napiszcie, proszę ^^ - dop. autorki) rozległ się przeraźliwy dźwięk. Jeszcze nie zdążyła go znienawidzić, ale była na dobrej drodze. Wiedziała, co oznacza. Wiedziała, co ją teraz czeka. I bynajmniej nie było to nic dobrego. Mimo strachu podniosła się i pobiegła w stronę siedziby wojska, znajdującej się w centrum Fiore. Biegła ile sił w nogach, ale dla niej to było i tak zbyt wolno. Bała się, nie chciała walczyć i zabijać, a jednak chciała jak najszybciej znaleźć się przy innych żołnierzach. 
- Wy będzie ewakuować cywilów – jeden z dowódców wskazał parę osób do zadania i rozdzielił pozostałych na grupy.
Najpierw wybrał osoby, które pójdą na pierwszy front. Zazwyczaj do tego zadania wybierało się żołnierzy średnio zaawansowanych. Oprócz tego wysłał już dość dużą grupę zwiadowców.
Starała się znaleźć wzrokiem Hikaru, ale nie mogła. Nigdzie go nie widziała.
Teraz przyszedł czas na następną grupę. Mężczyzna po kolei wywoływał nazwiska osób, które zostały wybrane.
- Hikaru Akairu – usłyszała i podniosła głowę. Wtedy go zauważyła. Był śmiertelnie poważny. Nie uśmiechał się, tak jak miał to w zwyczaju. Rozumiała go. Bał się. Złożyła dłonie i zaczęła się modlić. Nie wierzyła jakoś specjalnie w Boga, ale teraz musiała Go poprosić o opiekę. Ale nie nad nią – nad Hikaru. Wiedziała, że ona zostanie wyznaczona na jeden z ostatnich frontów. Wiedziała też, że jej przyjaciel jest silny, ale i tak martwiła się.
Razem z dwudziestoma innymi osobami blondyn ruszył naprzeciw wrogiej armii. Chie patrzyła na oddalającą się sylwetkę chłopaka, a później spoglądała w miejsce, w którym zniknął. 

Hoshi był na miejscu. Było tam już mnóstwo osób. Prawdopodobnie dotarł do siedziby jako jeden z ostatnich, ale musiał zaprowadzić Sho do Rio i się z nim pożegnać. Obiecał mu, że za niedługo się spotkają i pójdą na lody - największe, jakie kiedykolwiek powstały.
- Dlatego bądź grzeczny i nie sprawiaj Rio kłopotów, dobrze? – pogłaskał chłopczyka po głowie i zwrócił się do dziewczyny: - Proszę, opiekuj się nim do mojego powrotu.
- Jasne, będziemy na ciebie czekać – dopowiedziała mu, a on wyruszył.
Jeden z dowodzących wywołał jego imię. Ciało chłopaka sparaliżował strach. Teraz jego kolej.
Wstąpił w szereg pozostałych zwiadowców. Każdy z nich miał czarny strój. Mieli na bieżąco informować oddziały ofensywne o położeniu wroga i ich liczebności. Musieli stanąć do walki, gdyby jakaś osoba ich odkryła.
Umiał poruszać się cicho i szybko. Umiał też bardzo dobrze walczyć. Wiedział, że będzie w stanie zabić człowieka. Nawet, jeśli to jego pierwsza wojna, wiedział, że aby wrócić do braciszka może nawet kogoś zabić. Był tego niemal pewien.
         Ruszyli w głąb lasu.

Hikaru został wybrany na drugi front. Wyszedł z tłumu z kamienną twarzą, starając się nie okazywać strachu. Wstąpił do szeregu pozostałych wybranych, by zaraz się oddalić. Będzie walczył. Pierwszy raz będzie walczył na śmierć i życie. Pierwszy raz prześladuje go myśl, że naprawdę może zginąć. I że może pozbawić kogoś życia.
Jednak teraz nie było czasu na te zmartwienia. Nie mógł sobie pozwolić na żadne wpadki. Może to kosztować go życie. A tego nie chciał. Musiał znaleźć Yoru. Musiał jeszcze, chociaż raz spotkać Chie. Musiał żyć.
Po raz ostatni spojrzał na Chie. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Jednak znikł tak szybko, jak się pojawił. Teraz czeka go najgorsze, co może być. Wojna.
Biegł pomiędzy drzewami, wśród innych. Byli już przygotowani na starcie z wrogiem.
Ściemniało się coraz bardziej, co dodatkowo utrudniało przemieszczanie się między gęstwinami drzew. Hikaru parzył ze skupieniem przed siebie, aby nie stracić z oczu swoich kolegów.
Nagle, poczuł ostry ból w nogach. Ktoś go kopnął. Jego kolana mimowolnie ugięły się, a on padł na ziemię. Zaklął pod nosem. Sprawnie wstał i ręką sięgnął po swoją broń, ale zanim zdążył ją wyciągnąć poczuł kolejne uderzenie. Tym razem dostał w brzuch. Kolejny raz osunął się na ziemię. Jednak teraz najpierw wziął katanę do ręki, a dopiero później wstał. Musiał już być przygotowany do zadania ciosu. Jednak jego przeciwnik nagle zniknął. Zobaczył jakiś cień między drzewami. Nie zastanawiając się, ruszył ku niemu. Biegł z mieczem w prawej ręce. Szybko znalazł się przy postaci i machnął sprawnie mieczem. Nie był pewien czy trafił, ale chwilę po tym usłyszał cichy jęk. To dało mu pewność, że się udało.
Musiał zdać się na słuch, ponieważ postać była ubrana na czarno, przez co wtapiała się w mrok.
Zadał kolejny cios. Jednak tym razem nie usłyszał niczego. Chybił. Znowu poczuł ostry ból. Tym razem jednak, przeciwnik uderzył go w prawe ramię. Zapewne chciał, żeby Hikaru puścił rękojeść katany. Nie poskutkowało. Blondyn dalej ściskał broń w dłoni. I ani myślał jej puścić.
Zamachnął się i katana zrobiła ranę na ciele postaci. Usłyszał jedynie jak coś uderza o ziemię. 
Stał zdezorientowany. Nie widział już niczego, a uszy również nie wyłapywały żadnych dźwięków poza szumem drzew. Stał w pełnej gotowości, spodziewając się, że jego przeciwnik zaraz skądś wyskoczy i po raz kolejny zacznie okładać go ciosami. Jednak nic takiego nie nastąpiło.
Cisza. Spokój. Byłby zadowolony z tego, gdyby nie to, że w tej chwili ten spokój nie wróżył niczego dobrego.
Usłyszał odgłosy walki. Szybko ruszył za siebie. Zobaczył, że nie tylko on zmaga się teraz z wrogiem. Kilku innych żołnierzy również dzierżyło w dłoniach swoje bronie. Były przeróżnie; od niewielkich nożyków przez nunczaku po długie włócznie. Na razie dobrze sobie radzili, jednak zaraz mógł wkroczyć ktoś silniejszy. Nagle ktoś poleciał w jego stronę. A dokładniej: szorował po ziemi i zatrzymał się u jego stóp.
- Gdzie reszta? – spytał go Hikaru.
- Poszli dalej – odpowiedział mu mężczyzna. – Ci, z którymi walczymy to tylko niewielka część pozostałych – dodał, po czym wrócił do swojego przeciwnika, który już ku niemu gnał. Hikaru szukał kogoś, kim mógłby się zająć, ale nikogo takiego nie widział.
Nagle, zauważył, że ktoś przemieszcza się koło pola walki. Nie zastanawiając się długo, chłopak pobiegł w stronę postaci. Przeciął mu drogę, jednocześnie zmuszając go do walki.
Nie czekał, aż jego przeciwnik zrobi jakiś ruch. Zaatakował pierwszy. W każdym razie – chciał. Osoba nie dość, że uniknęła jego ciosu, to jeszcze zdążyła wyciągnąć własną broń. A był nią miecz. Mniejszy niż ten, który Hikaru trzymał w dłoni, ale pewnie równie skuteczny w ręce właściciela.
Miecze spotkały się, co dało charakterystyczny dźwięk. Obaj starali się odepchnąć przeciwnika, by potem zadać mu ostateczny cios.
Hikaru czuł, że jego przeciwnik jest bardzo silny. Jednak mimo tego z całą siłą odepchnął chłopaka. Tak, że ten odskoczył dość daleko. Jego kaptur zsunął się mu z głowy. Teraz Hikaru był w stanie spojrzeć na jego twarz, którą oświetlał księżyc. Wykrzywiał ją grymas bólu i niezadowolenia. Jednak mimo tego Hikaru od razu go poznał. Spoglądał na postać z szeroko otwartymi oczami i lekko rozwartymi ustami. W głowie miał mętlik.
- Yoru… - tylko tyle zdołał z siebie wydusić.
Podszedł do niego powoli.
Nie zauważył, że i on mu się przygląda. Jego oczy pokazywały, że jest równie zdziwiony, co blondyn.
- To ty, prawda? – spytał Hikaru, dalej podchodząc do chłopaka.
- Hikaru… Nie wierzę… - szepnął ciemnowłosy. – To naprawdę ty.
Hikaru padł na kolana przed Yoru. Nie odezwał się ani słowem. Był tak zszokowany, że nie wiedział, co powiedzieć. Jakie słowa byłyby odpowiednie?
Ale znaleźli się! W końcu się znaleźli! 
Do Hikaru w końcu to dotarło i zaczął się cieszyć. Znalazł swojego przyjaciela. Po tylu latach. Po tak długim czasie nareszcie będzie mógł z nim porozmawiać. Powiedzieć, jak bardzo mu go brakowało. Opowiedzieć o wszystkim, co go do tej pory spotkało oraz o wszystkich osobach, które poznał. Chciał też wysłuchać, jak Yoru spędził ostatnie osiem lat.
Yoru z kolei był pełen obaw. Nie dlatego, że nie chciał spotkać Hikaru. Chciał. Bardzo. Ale teraz… Jest wojna. Któryś z nich może w każdej chwili stracić swoje życie. Jakby tego było mało, są we wrogich sobie armiach. To takie niesprawiedliwe…
Blondyn spojrzał na swojego przyjaciela. Tak, to zdecydowanie był on; odstające, czarne włosy, ciemne oczy wpatrujące się w niego oraz blada, wyrażająca nadzwyczajny spokój twarz.
- To naprawdę jesteś ty… - powiedział Hikaru, wpatrując się w chłopaka. Ten lekko się uśmiechnął. Tak jak to zapamiętał.
- Tak – przytaknął. – To ja.
Akairu uśmiechnął się szeroko.
Yoru dalej trwał w uśmiechu, patrząc na chłopaka.
- Trochę się zmieniłeś – oznajmił mu.
- Tak. Ty też – odparł. – Twoje włosy odstają ci od głowy jeszcze bardziej.
- Ale dzięki temu się wyróżniam – odparł z udawaną wyższością. – Nie wiesz, jaki jestem popularny wśród dziewczyn.
Oboje zaśmiali się krótko.
- Cieszę się, że końcu cię spotkałem – powiedział cicho Hikaru.
- Tak, ja też – podniósł się z ziemi i podał chłopakowi dłoń, aby zrobił to samo. – Musimy już iść.
- Co? Dlaczego? – spytał rozczarowany blondyn.
- Nie zapominaj, gdzie jesteśmy – przypomniał mu Yoru. – Nie mamy teraz czasu na takie pogawędki.
- Okej – westchnął. – Idę. Spotkamy się jeszcze, nie? – spytał na obchodnym Hikaru.
- Pewnie – przytaknął mu.
Obaj poszli w swoje strony z różnymi uczuciami. Przede wszystkim szczęściem, smutkiem i strachem.
Teraz naprawdę musieli przeżyć. Nic innego się nie liczyło. Zupełnie nic.

~*~

W końcu się spotkali...
Jakie wrażenia?
Nudne? Głupie? Sztampowe? xd
Piszcie! Wszystko przyjmę "na klatę"! xD


piątek, 23 listopada 2012

Forever - Rozdział IV

Na początek chcę podziękować Avii Tinar za wykonanie nowego szablonu dla mojego bloga :)
Mam nadzieję, że piosenka, którą wybrałam do tego rozdziału będzie w miarę dobra xd
A teraz zapraszam do czytania~ 

~*~

Rozdział IV


         Dzień po próbie porwania Rio zawiadomiono wszystkich żołnierzy o wojnie. Tym razem nie jest to tylko „stan wojenny”. Za niedługo wyruszają na wojnę, nawet nie wiedząc, o co mają zginąć. Wszyscy muszą pożegnać się ze swoimi bliskimi. Spędzać ostanie dni przed wojną na treningach i strachu przed śmiercią.
         Już wiedząc, że za niedługo naprawdę wyruszają na wojnę, żołnierze zostali podzieleni na dwie grupy: zwiadowczą oraz ofensywną. Do grupy zwiadowczej kwalifikowali się wszyscy, którzy wykazywali dużą zwinność i precyzję ruchów. Do drugiej zaś, przystępowali wszyscy specjalizujący się w walce. W tym Hikaru oraz Chie. Chłopak cieszył się, że są w jednej grupie, ponieważ w razie czego zawsze będzie mógł ją ochronić. A przynajmniej miał taką nadzieję.
         Po kolejnym dniu treningu Hikaru wrócił do domu, a godzinę później udał się na spacer. Musiał odetchnąć i przemyśleć wczorajszy dzień. Znowu. O niczym innym nie myślał. Kim był tamten chłopak? Dlaczego ma wrażenie, że go zna? Dlaczego ten „porywacz” był taki… miły? Pytania piętrzyły się, a odpowiedzi trudno było znaleźć. Jednak jedno pytanie nie dawało spokoju chłopakowi najbardziej: „Dlaczego był niemal pewny, że ta osoba nie chciała mu zrobić krzywdy?” To było najtrudniejsze pytanie.
- Hej, Hiru – z zadumy wyrwał go męski głos. Był to Hoshi – chłopak o cztery lata starszy od niego. Był w drużynie zwiadowczej. Jak zawsze opiekował się swoim młodszym bratem, Sho. Trzymali się za ręce. Zwykle takich widział ich Hikaru. Wiedział, że Hoshi bardzo kocha swojego młodszego braciszka. Oni również byli sierotami. Mały Sho miał tylko swojego brata. I pewnie traktował go jak swojego rodzica.
- Cześć, Hoshi – przywitał się. – Co u ciebie?
- Nic specjalnego – odpowiedział z charakterystycznym dla siebie uśmiechem. – Wybraliśmy się z Sho na lody. Wiesz, jakoś trzeba…
- Wiem, wiem – Hikaru nie chciał, żeby jego kolega musiał kończyć to zdanie przy swoim bracie. – Nie będę wam przeszkadzać. Bawcie się dobrze – uśmiechnął się i poklepał chłopaka po ramieniu, po czym odszedł.
         Chłopak słyszał kiedyś, że kiedy do sierocińca Hoshiego przyszli wojownicy, by wybrać przyszłych ninja, nie poszedł, ponieważ nie chcieli wziąć również jego brata. Hikaru podziwiał go za jego odwagę. Z tego, co wiedział, Hoshi miał wtedy piętnaście lat, a jego braciszek zaledwie roczek. Był niewiele młodszy od niego, a postawił się zdecydowanie silniejszym osobom dla Sho. Chłopak był ciekawy, czy byłby wstanie zrobić coś podobnego dla Yoru albo brata – gdyby takowego miał.
         Domyślał się, że miłość, którą darzy Yoru jest zbliżona do tej, którą czują do siebie bracia. Ta więź jest specyficzna. Mimo, że rodzeństwo zawsze się kłóci, jedno jest gotowe zrobić wszystko dla drugiego. Tak było z nim i Yoru. Kłócili się dość często, ale zawsze sobie pomagali w trudnych sytuacjach.
         I wtedy Hikaru przyszło coś do głowy.
         Skoro Sho ma tylko Hoshiego, to, co z nim będzie, kiedy on wyruszy na wojnę? Z kim zostanie? Kto się nim zaopiekuje?
         Zawrócił i pobiegł.
         Z jakiegoś powodu chciał się dowiedzieć, czy z małym Sho będzie wszystko w porządku, kiedy jedynej osoby, która się nim opiekuje, zabraknie. Bo, choć trudno było mu o tym myśleć, jego kolega mógł nie wrócić. Wtedy jego brat zostanie sam, a przecież sześciolatek nie poradzi sobie bez niczyjej opieki. Nie będzie w stanie nic zarobić. Hoshi dostawał, co miesiąc pieniądze, jak każdy inny walczący, ale kiedy jego zabraknie, nie wykluczone, że Sho umrze.
         W końcu Hikaru znalazł kolegę.
- Musimy pogadać – wydyszał.
- O czym? – spytał zdziwiony.
- O twoim bracie – Hikaru widocznie zaciekawił Hoshiego.
- Sho, idziemy na plac zabaw, dobrze? – zwrócił się do swojego brata.
- Dobrze! – wykrzyknął szczęśliwie chłopczyk.
- Tam będziemy mogli porozmawiać – szepnął do blondyna.
         Poszli na plac zabaw i usiedli na ławce. Brat Hoshiego poszedł bawić się do piaskownicy, a oni zaczęli rozmawiać.
- To, co chciałeś powiedzieć? – spytał chłopak.
- Kiedy pójdziesz na… - starał się wymyślić jakieś lepsze pojęcie niż „wojna” – kiedy cię nie będzie, gdzie zostawisz Sho?
- Jeszcze nie wiem – odparł. – Wiesz, to stało się tak nagle, że po prostu nie wiem…
- Rozumiem… - Hikaru się zastanowił. Rozejrzał się wokoło i zauważył kogoś. – Ej, kojarzysz może Rio Mitsuki?
- Pewnie. To ta dziewczyna, która podobno świetnie walczy, nie?
- Nie, to Chie – poprawił go. – Rio to jej siostra. Jest archiwistką, więc najpewniej zostanie na Fiore.
- I co w związku z tym?
- To, że może zgodzi się zaopiekować twoim bratem – powiedział. – Dodatkowo, sama ma brata o rok młodszego od Sho, więc wie jak opiekować się dziećmi…
- Myślisz, że się zgodzi? – spytał z nadzieją chłopak.
- Nie wiem. Mam taką nadzieję – wyznał. – Chcesz ją spytać teraz?
- Jak?
- Bardzo prosto – uśmiechnął się. – Rio! – krzyknął. Dziewczyna od razu zwróciła na niego uwagę i podeszła bliżej.
- Cześć, co jest? – spytała. Zerknęła na chłopaka siedzącego obok blondyna.
- Rio, to Hoshi, Hoshi – Rio – przedstawił ich sobie.
- Miło mi cię poznać – powiedział Hoshi.
- Mnie również – odparła grzecznie Rio. – Więc, po co mnie wołałeś? – zwróciła się do Hikaru.
- Hoshi ma do ciebie małe pytanie – odpowiedział jej. – No, pytaj – popchnął lekko kolegę w stronę dziewczyny.
- No więc – zaczął niepewnie. – Hikaru mówił mi, że jesteś archiwistką i podczas… - starał się wymyślić jakieś stosowne określenie. – Podczas kiedy nas nie będzie, zostaniesz na Fiore…
         Dziewczyna patrzyła na chłopaka wyczekująco.
- Oprócz tego słyszałem, że masz młodszego brata…
- Do czego zmierzasz? – spytała Rio, trochę zniecierpliwiona.
- Ja też mam młodszego brata i nie wiem, gdzie go zostawić na czas… mojej nieobecności i pomyślałem, że może mogłabyś…? – nie dokończył, ale dziewczyna zrozumiała, o co mu chodzi. Była trochę zdziwiona.
         Spojrzała w stronę Hikaru. Z jego gestów wyczytała: „Proszę, zgódź się”.
         Skinęła głową.
- Jasne – zgodziła się. – Obiecuję, że zaopiekuję się twoim bratem.
- Naprawdę?! – Hoshi wyraźnie się ucieszył. – Bardzo ci dziękuję! Jak mogę ci się odwdzięczyć?
- Na razie nie chcę niczego – odparła z uśmiechem. – Ale na pewno kiedyś będę potrzebowała pomocy.
- Rozumiem. Jeszcze raz naprawdę ci dziękuję.
- Nie ma za co – uśmiechnęła się. – Gdzie jest twój braciszek?
- Sho! – zawołał do chłopczyka, siedzącego w piaskownicy. Właśnie budował zamek z piasku, a jego niebieskie oczy wpatrywały się w rozsypującą się budowlę, jakby chciał samym spojrzeniem zatrzymać burzenie jego pracy.
         Spojrzał w ich stronę i uśmiechnął się promiennie.
         Podbiegł do nich.
- To mój brat, Sho – przedstawił go. – Przywitaj się – szepnął do malca.
- Dzień dobry – przywitał się.
- Dzień dobry – Rio przykucnęła. Jej twarz była teraz na równi z twarzą chłopca, który ciekawie przyglądał się nowopoznanej osobie. – Ile masz latek?
- Sześć – pokazał ową liczbę na palcach.
- Rozumiem. Mój brat jest od ciebie trochę młodszy – powiedziała. – Chciałbyś się z nim kiedyś pobawić?
- Tak! – wykrzyknął. Rio pogłaskała Sho po głowie.
- Widać, że się postarałeś – zwróciła się do Hoshiego, a on popatrzył na nią zdziwiony. – Udało ci się go wychować – sprostowała.
- Tak – uśmiechnął się, lekko zakłopotany. – Jakoś mi się udało.
- Pamiętaj, że musisz wrócić – spojrzała na niego przenikliwie.
- Wiem – odparł. – Wrócę. Nie dam się zabić tylko i wyłącznie dla niego.
- Cieszę się – Rio na powrót przybrała ciepły wyraz twarzy. – Jesteś świetnym bratem.

~*~

Troszkę luźniejszy rozdział.
Mam nadzieję, że się spodobało ^.^

poniedziałek, 19 listopada 2012

Forever - Rozdział III

Dobra, napisałam! *^*
DageRee - dziękuję za motywację :3
Myślę, że teraz będę dodawała rozdziały znacznie szybciej ^^
Zapraszam do czytania~

~*~

Rozdział III


                Dzisiaj wszyscy członkowie armii trenowali od samego rana. Tego dnia każdy musiał przynieść jakąś broń. Nadzorujących nie obchodziło, czym będą walczyć. Mają być skuteczni. Reszta się nie liczy.
         Hikaru przyniósł katanę. Znalazł ją w domu, w którym teraz mieszka. Pewnie została po poprzednim właścicielu mieszkania, tak jak reszta przedmiotów, znajdujących się tam. Zawsze przydawała mu się podczas walk z Chie. Ta z kolei wybrała kastety. Jej specjalnością była walka w zwarciu, więc nic dziwnego, że wybrała akurat tę broń.
         Oprócz tego, każdy z nich musiał ćwiczyć walkę wręcz.
         Ćwiczyli na ogromnych polach treningowych. Nie dzielono ich w żaden sposób. Mieli doskonalić swoje umiejętności, tylko tyle. Trenowali z kim chcieli. Hikaru był w parze z Chie. Chłopak uwielbiał z nią walczyć – była bardzo silna. Już nawet dopisek „jak na dziewczynę” nie pasował. Z łatwością mogła pokonać wielu chłopców. W tym Hikaru. Zawsze po skończonej walce wytykali sobie błędy i chwalili dobre chwyty.
         Stanęli naprzeciw siebie. Dzieliło ich pięć metrów. Oboje przygotowali się do ataku i ruszyli. Pierwszy cios zadała Chie. Był to mocny kopniak w brzuch. Blondyn lekko odsunął się od swojej przeciwniczki, po czym szybko przystąpił do kontrataku. Jego pięść powędrowała w stronę dziewczyny, ale ta zwinnie jej uniknęła. Następnie chciał jej podciąć nogi, jednak i to mu nie wyszło. Wsparła się rękami i, utrzymując się na nich, kopnęła chłopaka w twarz. Ten nie pozostał jej dłużny i uderzył ją w bok. Korzystając z chwilowej nieuwagi szatynki, Hikaru zadał kolejny cios - znowu trafny. Tym razem uderzył ją nogą w brzuch, a ta znalazła się trochę dalej. Chwyciła się za brzuch i chwilę tak postała, po czym znów ruszyła na chłopaka. Chciała go uderzyć pięścią w brzuch, ale tamten tym razem uniknął jej ciosu. To zdziwiło zarówno Hikaru, jak i ją. Podczas gdy dziewczyna była dalej zdziwiona – albo raczej, na taką wyglądała, bo zdążyła zamyślić się nad czymś innym, niezbyt miłym – zdziwienie blondyna ustąpiło radości. Nieczęsto udawało mu się uniknąć tak precyzyjnego ruchu. Bo oczywiste jest, że zawsze unika przynajmniej połowy ataków Chie. Jeśli byłoby inaczej, po każdej walce kończyłby w szpitalu.
- Na dzisiaj koniec! – rozległ się donośny głos jednego z nadzorców. – Jutro zaczynamy o tej samej godzinie! Rozejść się!
         I odeszli do swoich domów. Hikaru, jak zawsze najpierw się wykąpał, a później wziął książkę i trochę poczytał. Nawet się nie zorientował, kiedy zapadł zmrok. Chciał iść już spać, ale przeszkodziła mu w tym wizyta Chie.
- Chie? – zdziwił się.
- Hikaru… - była wyraźnie zdenerwowana, ciężko oddychała. Chyba miała za sobą szybki bieg. – Rio… Nie ma jej… Poszłam do łazienki, a ona oglądała jakiś film. Kiedy wróciłam, nie było jej… Przeszukałam cały dom i nic.
Hikaru przez dobrą chwilę trawił słowa wypowiedziane przez jego przyjaciółkę.
- Co? – spytał cicho. – A może gdzieś wyszła?
- Nie. Drzwi są zamknięte, a klucze w zamku od wewnętrznej strony – zaprzeczyła.
- A Yo? – spytał. – Gdzie on jest?
- W domu…
- Czemu zostawiłaś go samego?! Leć do domu i nigdzie się stamtąd nie ruszaj. Musisz przypilnować Yo. Poszukam Rio i ją przyprowadzę – oznajmił. Był szczęśliwy, że znalazł jakiś sensowny powód, dla którego mógł nakłonić Chie do zostania w domu. Nawet, jeśli była silna, wolał, żeby wróciła do domu. Dla bezpieczeństwa.
- Dobra. – Słysząc te słowa, wyparował z domu jak strzała. Nawet nie zamknął drzwi na klucz. Dziewczyna też biegła za nim, jednak nawet nie próbowała się z nim zrównać.
Biegł ile sił w nogach w stronę domu Chie. Kiedy był mniej więcej w połowie drogi, niedaleko lasu, zobaczył cień przemieszczający się bardzo szybko. Nie wahając się, pobiegł w tamtą stronę. Przyspieszył jeszcze bardziej. Wbiegł między drzewa. Teraz trudniej było mu się poruszać. Nagle, coś mu mignęło przed oczami, jakieś dziesięć metrów dalej. Zdecydowanie ruszył w stronę cienia. Był pod wrażeniem szybkości, z jaką porusza się ta osoba.
         Najwidoczniej nie zauważył Hikaru, bo się zatrzymał. Teraz mógł wszystko zobaczyć. Na pewno był to chłopak. Jego głowę zasłaniał czarny kaptur, więc nie był w stanie go zidentyfikować. Na rękach niósł nieprzytomną Rio.
         Blondyn nie podszedł bliżej, nie chciał ryzykować. Stał za jednym z grubszych drzew, przyglądając się porywaczowi. Miał nadzieję, że zdejmie kaptur, ale się tego nie doczekał. Zamiast tego delikatnie położył dziewczynę przy drzewie, co zdziwiło Hikaru.
- Przepraszam – szepnął chłopak w ciemnym ubraniu, co również nie uszło uwadze blondyna. Chłopak wyszedł z ukrycia i ruszył szybko w stronę porywacza. Widać, że się tego nie spodziewał. Hikaru kopnął go w plecy, tak, że chłopak runął na ziemię jak długi, ale zaraz się podniósł i odwrócił w stronę blondyna. Kiedy go zobaczył, nie mógł się ruszyć.
- Zostaw ją i odejdź – nakazał Hikaru.
Porywacz nie odpowiedział, ale sprawnie wziął w ramiona Rio i szybko ruszył w głąb lasu. Zaraz potem, chłopak ruszył za nim w pościg. Dzieliły ich metry. Hikaru był tak blisko niego, ale za daleko, by móc wziąć mu dziewczynę.
         Chłopak w czerni wydawał się robić to niechętnie. Bez przekonania. Widocznie robił to z przymusu. Zaś Hikaru robił to dla swoich przyjaciółek. Miał silną motywację. I to właśnie zaważyło na wyniku tego pojedynku.
         Blondynowi udało się dogonić porywacza, ale na razie go nie tknął. Jeśli on spadnie, to Rio również. Nie mógł sobie na to pozwolić.
         Jeszcze przyspieszył i chwilę potem znajdował się już przed swoim przeciwnikiem. Nagle się odwrócił, mając nadzieję, że chłopak wpadnie na niego, ale nic takiego się nie stało. Zamiast tego, skoczył w górę. Jednak wtedy zdarzyło się coś niespodziewanego – Rio się obudziła.
- Co? – powiedziała cicho, nie zdając sobie sprawy, co się dzieje.
- Błagam cię – usłyszała nieznany jej głos. Wskoczyli na grubą gałąź. – Zaśnij. Naprawdę, nie chcę ci nic zrobić.
- Ech? – Rio spojrzała na twarz chłopaka. Kaptur rzucał na nią, cień, ale mogła zauważyć jej rysy. Ciemne oczy, wyrażające smutek sprawiły, że zrobiło jej się go żal. Jego włosy również były czarne. Niesamowicie ciemne. Mogła powiedzieć, że chłopak jest przystojny. W jej oczach nawet bardzo.
         Kiedy skończyła przyglądać się mu, zdała sobie sprawę, gdzie jest. I kto ją niesie.
- Dlaczego jesteśmy w lesie? – pytała, ale nie doczekała się odpowiedzi. – Kim jesteś?
Tym razem chłopak udzielił jej odpowiedzi:
- Nie powinnaś o to pytać – odparł. – Byłoby lepiej, gdybyś mnie nie poznała.
Rio nie była w stanie zrozumieć jego odpowiedzi, jednak nie mogła go określić jako „zły”. Domyślała się, że tam gdzie ją niesie nie będzie miło, ale w jakiś sposób nie była przerażona. Oczywiście, bała się, ale nie tak, jak powinna. Nawet czuła takie przyjemne ciepło, będąc w ramionach tajemniczego chłopaka. Wiedziała, że to wręcz nienormalne, ale nie mogła nic na to poradzić.
         Wtedy przed nimi pojawił się Hikaru. Gdy zauważył, że Rio ma otwarte oczy, wyciągnął do niej ręce, myśląc, że ona zrobi to samo, ale mylił się. Dziewczyna tylko na niego patrzyła, zdziwiona.
- Szybko, Rio! – krzyknął. To ją obudziło i zdała sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Wyciągnęła ręce w stronę blondyna, a ten ją chwycił i pociągnął ku sobie. Teraz dziewczyna zwisała w powietrzu, utrzymywana przez Hikaru. Po chwili chłopak wciągnął ją i niósł w ramionach. Przystanął i położył pod drzewem. Rio momentalnie wstała.
- Co tu się dzieje? – spytała.
- Później ci wytłumaczę – odparł Hikaru. – Wiesz, jak dotrzeć stąd do domu?
- Tak, ale to… - nie dokończyła.
- Idź! – nakazał chłopak. – Chie naprawdę się o ciebie martwi!
- Rozumiem… - mimo zaistniałej sytuacji na twarzy Rio pojawił się cień uśmiechu. – Idę.
         Naprawdę chciała to zrobić, ale wtedy przed nią pojawił się tamten chłopak. Wiedziała, że musi iść, biegnąć do domu, ale nie mogła. Patrzyła na niego, nie mogąc oderwać wzroku. Nagle pojawił się Hikaru. Stanął pomiędzy nią a chłopakiem w czerni. Stał do niej plecami. Odwrócił głowę i powiedział:
- Idź już! Ściemnia się, więc biegnij jak najszybciej! – patrzył na nią, wyczekując reakcji. Skinęła głową i ominęła chłopaka. Ten nie zrobił nic, by jej przeszkodzić. Blondyn patrzył zdziwiony.
         Hikaru ruszył na przeciwnika z zamiarem pokonania go. Najpierw zaatakował go pięścią w brzuch. Po tym, uderzył równie mocno nogą w jego bok, a następnie, widząc, że chłopak jeszcze nie zaatakuje, zadał mu kolejny cios w brzuch. Ciemnowłosy tego uniknął. Kosztowało go to wiele wysiłku, ale udało się. Stał teraz dwa metry dalej. Nie chciał go atakować. Musiał robić tylko uniki…
Hikaru po raz kolejny podbiegł do chłopaka i spróbował go uderzyć. Nieznajomy i tym razem uniknął jego ataku. Teraz i on spróbował zaatakować. Udało się mu, ale nie na długo. Blondyn podciął mu nogi. Chłopak w czerni szybko wstał i poczuł ostry ból na twarzy. Jego przeciwnik uderzył go pięścią w twarz. Spadł mu kaptur, ale blondyn nie zobaczył jego twarzy, bo szybko go założył. Hikaru zdążył jedynie dostrzec czarne włosy, które widocznie nie układały się tak, jak powinny.
Przez sekundę, Hikaru był przekonany, że go zna, ale nie chciał się nad tym zastanawiać i podbiegł do niego, by zadać następny cios. W tej chwili koło chłopaka znalazł się jakiś mężczyzna. Również miał na sobie czarne ubranie i kaptur, okrywający cieniem jego twarz. Coś szepnął do chłopaka i razem szybko uciekli.
         Hikaru stał tam jeszcze chwilę, po czym sam udał się do domu Chie.
- On… on nie jest zły – powiedziała Rio, kiedy blondyn już tam był.
- Wiem – zgodził się. – Miałem takie wrażenie… Wydawało mi się, że go znam.
- On nie chciał mnie porywać – oznajmiła Rio z pewnością w głosie. – Wiem to.
- Tak. Kiedy jeszcze spałaś, położył cię pod jednym drzewem. Nie zrobił tego tak, jak każdy inny porywacz – położył cię bardzo delikatnie, jakbyś była filigranową laleczką. I nie zaczął się śmiać czy triumfować, że udało mu się wypełnić zadanie. Zamiast tego cicho cię przeprosił.
- Tak samo nie bił mnie – dodała Rio. – Normalnie, każdy by mnie pobił, jeśli stawiałabym opór, a on tylko mnie uśpił. Do tego, kiedy obudziłam się w jego ramionach, powiedział, że nie chce mnie skrzywdzić; prosił mnie, żebym jeszcze spała.
- Ale dlaczego cię porwał? – wtrąciła Chie.
- To proste: tak mu kazał jakiś cholerny koleś. Pewnie generał – odpowiedział jej Hikaru. – Oczywiście, nie obrażam waszego ojca, tylko…
- Nie tłumacz się – przerwała mu Chie. – Wiem, o co ci chodzi.
- Tak – chłopak skinął głową. – To ja już idę. Jeśli coś się stanie to zadzwońcie.
- Dzięki – powiedziała Chie. – Odprowadzę cię kawałek – zaproponowała.
- Nie trzeba.
- Muszę się przewietrzyć – nalegała.
- Okej – westchnął Hikaru. – Ale tylko kawałek.
         Ubrali buty i wyszli na zewnątrz.
- Przepraszam – powiedziała Chie, kiedy już szli.
- Co? – chłopak był wyraźnie zdziwiony. – Za co?
- Powinnam być w stanie sama to zrobić.
- Nie martw się…
- Nie martwię się – dziewczyna uśmiechnęła się promiennie, ale Hikaru wiedział, że kłamie.
Objął ją.
Chie nic nie mówiła. Nie wiedziała nawet, co. Cieszyła się, że chłopak jest przy niej. Kiedy z nim była, czuła przyjemne ciepło.
- Nie martw się, okej? – powiedział w końcu Hikaru. – Pamiętaj, że zawsze możesz mnie poprosić o pomoc.
- Tak, dzięki – spojrzała na chłopaka. Był jakiś inny. Nie chodziło do końca o wygląd. Chie nie była w stanie stwierdzić, co to było, ale zmienił się. A może tylko ona tak myślała?
- Następnym razem już nie przepraszaj… - szepnął chłopak.
- Dobrze… - zgodziła się. – Obiecaj, że jutro urządzimy sobie mały sparing – Chie zmieniła temat.
- Jasne – Hikaru się zaśmiał. – Widzę, że już ci się humor poprawił.
         Chie uśmiechnęła promienne i poszli dalej. W pewnym momencie Hikaru się zatrzymał.
- Idź już do domu – powiedział. – Przeziębisz się.
- Nic mi nie będzie – zaoponowała dziewczyna, a Hikaru ujął jej dłoń.
- Kłamstwo. Twoja ręka jest lodowata – westchnął. – Mogłaś wziąć jakąś kurtkę…
- Ty też nie masz na sobie nic poza koszulką – powiedziała.
- A czy ja mam zimne ręce? – spytał.
         Nie miał. Jego ręce były przyjemnie ciepłe.
- Nie – zgodziła się. – Ale skoro jesteśmy już tak blisko twojego domu, to mogę cię odprowadzić, nie?
- I tak postawisz na swoim, prawda?
- Tak.
Blondyn westchnął.
- Chodź. Przynajmniej dam ci jakąś bluzę na drogę powrotną.

~*~

Przepraszam, jeśli zanudziłam Was opisami walk. Nad tym jeszcze pracuję...
Liczę na komentarze (o ile ktoś to czyta ^^") :3