Powiedzmy, że to takie trochę spóźnione mikołajki xD
Napisałam nowy rozdział, mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Dodałam też nową zakładkę 'Bohaterowie', gdzie możecie przeczytać opis każdej postaci, która pojawi się w tym opowiadaniu ^^
A teraz zapraszam do czytania~
~*~
Rozdział V
- Za
niedługo będę musiała opiekować się nie jednym dzieckiem, a dwoma – oznajmiła
Rio, kiedy była już w domu.
- Tak? A
kogo jeszcze przygarniesz? – spytała Chie.
- Młodszego
brata kolegi Hiru – odpowiedziała jej.
- Jak się
nazywa? Może znam tego kolegę.
- Hoshi.
Wysoki, ciemne włosy, dwadzieścia lat – podpowiedziała dziewczyna.
- A! Wiem
który! Hiru mi o nim opowiadał.
- Tak, a
jego braciszek jest słodki – powiedziała z entuzjazmem. – Wiesz, jak Hoshi
dobrze go wychował? Jestem pełna podziwu.
- Rozumiem
– Chie uśmiechnęła się.
Obie leżały już w łóżkach, pośród ciemności. Przez
okno zaglądał księżyc. Dzięki niemu można było cokolwiek zobaczyć. Swój wzrok
Chie skierowała na sufit. Był biały. Ale nie to teraz widziała. Przed jej
oczami pojawiła się twarz chłopaka. Uśmiechał się szeroko. Ten obraz sprawił,
że i ona uśmiechnęła się szerzej. Zamknęła oczy, ale i tak wciąż go widziała.
Ten obraz odpędził wszystkie złe myśli. W tamtej chwili nie pamiętała niczego z
minionego dnia. Ucieszyła się.
- Dobranoc
– usłyszała głos swojej siostry.
- Dobranoc
– zawtórowała jej.
Niedługo potem zasnęła.
Chie obudził przeraźliwy dźwięk budzika, stojącego na
jej biurku. Z niechęcią wstała i zeszła po drabince z piętrowego łóżka, by
wyłączyć urządzenie. Ospale podrapała się po głowie i rozejrzała po pokoju. Rio
już nie było.
Jej łóżko było starannie pościelone.
Dziewczyna spojrzała na swoje – było zupełnie inne niż
to poniżej. Pościel została zepchnięta przez nią w nocy ku ścianie, a na
poduszce widniało wklęsłe miejsce. Ten stan miał się nie zmienić do soboty,
kiedy mama zmusi Chie do posprzątania pokoju razem z Rio.
Brunetka westchnęła i pomaszerowała do łazienki ze
swoimi ubraniami do ćwiczeń. Wyszła piętnaście minut później.
Skierowała się do kuchni na parter. Rio nie było i
tam. Czyli musi już być w pracy, pomyślała Chie. Przy stole siedziała jej mama
i brat, wesoło jedząc kanapkę i machając nogami pod stołem.
- Cześć –
przywitała się i zasiadła do stołu koło Yo.
- Cześć –
odpowiedziała jej mama. – Idziesz na trening?
- Tak –
odparła. – Będę wieczorem.
- Rozumiem.
Idziesz gdzieś z Hikaru?
- Nie. Ale
może razem potrenujemy, albo coś.
- Dobrze.
Po zjedzeniu kanapki, wstała od stołu i odniosła
talerz, po czym wyszła. W drodze na pole treningowe spotkała Hikaru i poszli
razem.
Podczas ćwiczeń jak zwykle była z nim w parze Lubiła
się z nim pojedynkować. Czasami była to dla niej po prostu zabawa. Niestety,
nie mogła tego powiedzieć o treningach dla wojska. To było straszne. I nie
chodziło tu o to, że były ciężkie. Po prostu wtedy wie, że przygotowuje się do
nadchodzącej wojny, a to sprawia, że jest przerażona. Czy zginę? Nie spotkam
już Rio, Yo, rodziców, Hikaru…? A może przeżyję? Co jeśli Hikaru…? – szybko
odpędziła tę myśl i zadała kolejny cios, celując jednak na oślep. Nie trafiła.
Blondyn zrobił sprawny unik, by zaraz potem zbliżyć się do niej i uderzyć.
Jednak nie zrobił tego. Ich twarze dzieliły zaledwie centymetry, co sprawiło,
że byli zmuszeni spojrzeć sobie w oczy.
Zatrzymali się.
Było cicho. A przynajmniej takie odnosiła wrażenie
Chie. Nie była też w stanie odwrócić wzroku. Nie widziała niczego ani nikogo
poza ciemnymi oczami chłopaka.
- Muszę na
chwilę odpocząć – powiedziała w końcu.
- Ach!
Jasne… - Hikaru szybko odwrócił głowę i wyszedł poza pole treningowe, by na
chwilę usiąść na trawie. Dziewczyna poszła w ślad za nim.
Siedzieli w milczeniu. Chie nie wiedziała, co
powiedzieć. Starała się wymyślić jakiś temat, ale nie szło jej najlepiej, więc
sobie odpuściła. Jednak cisza dalej jej przeszkadzała. Postanowiła, że jeszcze
trochę potrenuje. To lepsze niż siedzieć i nic nie mówić. Zdecydowanie lepsze.
- Chodź –
wstała. – Nie chce mi się tu siedzieć. Muszę sobie trochę powalczyć.
- Jasne,
jasne – Hikaru również podniósł się z ziemi. – Ta twoja nadpobudliwość mnie
przeraża – zażartował.
- Dzięki,
Panie Spokojny – powiedziała ironicznie dziewczyna.
- Ja jestem
spokojny – zaoponował.
-
Oczywiście – spławiła go. – Lepiej się rusz, bo ci skopię tyłek już tutaj –
spojrzała na niego figlarnie.
- Coś ci
się chyba pomyliło – Hikaru uśmiechnął się do niej. – Tym razem to JA wygram.
-
Zobaczymy.
Keita przemierzał kolejne kilometry lasu na terenie
wroga. Jego zadanie polegało na ujawnieniu planu przeciwnika. Nie było łatwo
przejść przez bramę, ale udało mu się. Należał do jednej z najbardziej
wykwalifikowanych grupy zwiadowczej. Był z tego dumny. Był dumny, że może w
jakiś sposób pomóc jego armii.
Przed nim coś się poruszyło. Szybko schował się między
drzewami. Nagle, przed jego oczami ukazały się tysiące cieni, poruszających się
sprawnie między drzewami. Wiedział już, co ma nastąpić. Wojownicy kierowali się
w stronę jego domu, rodziny.
Szybko sięgnął po krótkofalówkę i wysłał sygnał
ostrzegawczy. Jednak wtem urządzenie wydało z siebie dźwięk. Był pewny, że ktoś
to usłyszał, więc powoli się wycofał, mając nadzieję, że zdąży uciec. Jednak
nie udało mu się to. Poczuł ostry ból w klatce piersiowej, a później już nie
czuł niczego. Ból minął, jego oczy nie mogły już zobaczyć kolorów, a do uszu
nie dobiegały żadne dźwięki. Nieprzenikniona ciemność go pochłonęła. Umarł.
Chie siedziała na tarasie widokowym, opierając się o
barierkę. Nogi podciągnęła pod brodę i objęła je rękami. Zamknęła oczy. Było
cicho. Nie myślała o niczym. Odpłynęła gdzieś. Teraz nie liczyło się nic.
Spokój… Tyle wystarczyło, by była szczęśliwa. Jednak to szczęście szybko
znikło. Z jej komunikatora (jeśli macie jakiś pomysł na zastąpienie tego słowa,
to napiszcie, proszę ^^ - dop. autorki) rozległ się przeraźliwy dźwięk. Jeszcze
nie zdążyła go znienawidzić, ale była na dobrej drodze. Wiedziała, co oznacza.
Wiedziała, co ją teraz czeka. I bynajmniej nie było to nic dobrego. Mimo
strachu podniosła się i pobiegła w stronę siedziby wojska, znajdującej się w
centrum Fiore. Biegła ile sił w nogach, ale dla niej to było i tak zbyt wolno.
Bała się, nie chciała walczyć i zabijać, a jednak chciała jak najszybciej
znaleźć się przy innych żołnierzach.
- Wy będzie
ewakuować cywilów – jeden z dowódców wskazał parę osób do zadania i rozdzielił
pozostałych na grupy.
Najpierw wybrał osoby, które pójdą na pierwszy front.
Zazwyczaj do tego zadania wybierało się żołnierzy średnio zaawansowanych.
Oprócz tego wysłał już dość dużą grupę zwiadowców.
Starała się znaleźć wzrokiem Hikaru, ale nie mogła.
Nigdzie go nie widziała.
Teraz przyszedł czas na następną grupę. Mężczyzna po
kolei wywoływał nazwiska osób, które zostały wybrane.
- Hikaru Akairu
– usłyszała i podniosła głowę. Wtedy go zauważyła. Był śmiertelnie poważny. Nie
uśmiechał się, tak jak miał to w zwyczaju. Rozumiała go. Bał się. Złożyła dłonie
i zaczęła się modlić. Nie wierzyła jakoś specjalnie w Boga, ale teraz musiała
Go poprosić o opiekę. Ale nie nad nią – nad Hikaru. Wiedziała, że ona zostanie
wyznaczona na jeden z ostatnich frontów. Wiedziała też, że jej przyjaciel jest
silny, ale i tak martwiła się.
Razem z dwudziestoma innymi osobami blondyn ruszył
naprzeciw wrogiej armii. Chie patrzyła na oddalającą się sylwetkę chłopaka, a
później spoglądała w miejsce, w którym zniknął.
Hoshi był na miejscu. Było tam już mnóstwo osób.
Prawdopodobnie dotarł do siedziby jako jeden z ostatnich, ale musiał
zaprowadzić Sho do Rio i się z nim pożegnać. Obiecał mu, że za niedługo się
spotkają i pójdą na lody - największe, jakie kiedykolwiek powstały.
- Dlatego
bądź grzeczny i nie sprawiaj Rio kłopotów, dobrze? – pogłaskał chłopczyka po
głowie i zwrócił się do dziewczyny: - Proszę, opiekuj się nim do mojego
powrotu.
- Jasne,
będziemy na ciebie czekać – dopowiedziała mu, a on wyruszył.
Jeden z dowodzących wywołał jego imię. Ciało chłopaka
sparaliżował strach. Teraz jego kolej.
Wstąpił w szereg pozostałych zwiadowców. Każdy z nich
miał czarny strój. Mieli na bieżąco informować oddziały ofensywne o położeniu
wroga i ich liczebności. Musieli stanąć do walki, gdyby jakaś osoba ich
odkryła.
Umiał poruszać się cicho i szybko. Umiał też bardzo
dobrze walczyć. Wiedział, że będzie w stanie zabić człowieka. Nawet, jeśli to
jego pierwsza wojna, wiedział, że aby wrócić do braciszka może nawet kogoś
zabić. Był tego niemal pewien.
Ruszyli w głąb lasu.
Hikaru został wybrany na drugi front. Wyszedł z tłumu
z kamienną twarzą, starając się nie okazywać strachu. Wstąpił do szeregu
pozostałych wybranych, by zaraz się oddalić. Będzie walczył. Pierwszy raz
będzie walczył na śmierć i życie. Pierwszy raz prześladuje go myśl, że naprawdę
może zginąć. I że może pozbawić kogoś życia.
Jednak teraz nie było czasu na te zmartwienia. Nie
mógł sobie pozwolić na żadne wpadki. Może to kosztować go życie. A tego nie
chciał. Musiał znaleźć Yoru. Musiał jeszcze, chociaż raz spotkać Chie. Musiał
żyć.
Po raz ostatni spojrzał na Chie. Na jego twarzy
pojawił się cień uśmiechu. Jednak znikł tak szybko, jak się pojawił. Teraz
czeka go najgorsze, co może być. Wojna.
Biegł pomiędzy drzewami, wśród innych. Byli już
przygotowani na starcie z wrogiem.
Ściemniało się coraz bardziej, co dodatkowo utrudniało
przemieszczanie się między gęstwinami drzew. Hikaru parzył ze skupieniem przed
siebie, aby nie stracić z oczu swoich kolegów.
Nagle,
poczuł ostry ból w nogach. Ktoś go kopnął. Jego kolana mimowolnie ugięły się, a
on padł na ziemię. Zaklął pod nosem. Sprawnie wstał i ręką sięgnął po swoją
broń, ale zanim zdążył ją wyciągnąć poczuł kolejne uderzenie. Tym razem dostał
w brzuch. Kolejny raz osunął się na ziemię. Jednak teraz najpierw wziął katanę
do ręki, a dopiero później wstał. Musiał już być przygotowany do zadania ciosu.
Jednak jego przeciwnik nagle zniknął. Zobaczył jakiś cień między drzewami. Nie
zastanawiając się, ruszył ku niemu. Biegł z mieczem w prawej ręce. Szybko
znalazł się przy postaci i machnął sprawnie mieczem. Nie był pewien czy trafił,
ale chwilę po tym usłyszał cichy jęk. To dało mu pewność, że się udało.
Musiał zdać się na słuch, ponieważ postać była ubrana
na czarno, przez co wtapiała się w mrok.
Zadał kolejny cios. Jednak tym razem nie usłyszał
niczego. Chybił. Znowu poczuł ostry ból. Tym razem jednak, przeciwnik uderzył
go w prawe ramię. Zapewne chciał, żeby Hikaru puścił rękojeść katany. Nie
poskutkowało. Blondyn dalej ściskał broń w dłoni. I ani myślał jej puścić.
Zamachnął się i katana zrobiła ranę na ciele postaci.
Usłyszał jedynie jak coś uderza o ziemię.
Stał zdezorientowany. Nie widział już niczego, a uszy
również nie wyłapywały żadnych dźwięków poza szumem drzew. Stał w pełnej
gotowości, spodziewając się, że jego przeciwnik zaraz skądś wyskoczy i po raz
kolejny zacznie okładać go ciosami. Jednak nic takiego nie nastąpiło.
Cisza. Spokój. Byłby zadowolony z tego, gdyby nie to,
że w tej chwili ten spokój nie wróżył niczego dobrego.
Usłyszał odgłosy walki. Szybko ruszył za siebie.
Zobaczył, że nie tylko on zmaga się teraz z wrogiem. Kilku innych żołnierzy
również dzierżyło w dłoniach swoje bronie. Były przeróżnie; od niewielkich
nożyków przez nunczaku po długie włócznie. Na razie dobrze sobie radzili,
jednak zaraz mógł wkroczyć ktoś silniejszy. Nagle ktoś poleciał w jego stronę.
A dokładniej: szorował po ziemi i zatrzymał się u jego stóp.
- Gdzie
reszta? – spytał go Hikaru.
- Poszli
dalej – odpowiedział mu mężczyzna. – Ci, z którymi walczymy to tylko niewielka
część pozostałych – dodał, po czym wrócił do swojego przeciwnika, który już ku
niemu gnał. Hikaru szukał kogoś, kim mógłby się zająć, ale nikogo takiego nie
widział.
Nagle, zauważył, że ktoś przemieszcza się koło pola
walki. Nie zastanawiając się długo, chłopak pobiegł w stronę postaci. Przeciął
mu drogę, jednocześnie zmuszając go do walki.
Nie czekał, aż jego przeciwnik zrobi jakiś ruch.
Zaatakował pierwszy. W każdym razie – chciał. Osoba nie dość, że uniknęła jego
ciosu, to jeszcze zdążyła wyciągnąć własną broń. A był nią miecz. Mniejszy niż
ten, który Hikaru trzymał w dłoni, ale pewnie równie skuteczny w ręce
właściciela.
Miecze spotkały się, co dało charakterystyczny dźwięk.
Obaj starali się odepchnąć przeciwnika, by potem zadać mu ostateczny cios.
Hikaru czuł, że jego przeciwnik jest bardzo silny.
Jednak mimo tego z całą siłą odepchnął chłopaka. Tak, że ten odskoczył dość
daleko. Jego kaptur zsunął się mu z głowy. Teraz Hikaru był w stanie spojrzeć
na jego twarz, którą oświetlał księżyc. Wykrzywiał ją grymas bólu i
niezadowolenia. Jednak mimo tego Hikaru od razu go poznał. Spoglądał na postać
z szeroko otwartymi oczami i lekko rozwartymi ustami. W głowie miał mętlik.
- Yoru… -
tylko tyle zdołał z siebie wydusić.
Podszedł do niego powoli.
Nie zauważył, że i on mu się przygląda. Jego oczy
pokazywały, że jest równie zdziwiony, co blondyn.
- To ty,
prawda? – spytał Hikaru, dalej podchodząc do chłopaka.
- Hikaru… Nie
wierzę… - szepnął ciemnowłosy. – To naprawdę ty.
Hikaru padł na kolana przed Yoru. Nie odezwał się ani
słowem. Był tak zszokowany, że nie wiedział, co powiedzieć. Jakie słowa byłyby
odpowiednie?
Ale znaleźli się! W końcu się znaleźli!
Do Hikaru w końcu to dotarło i zaczął się cieszyć.
Znalazł swojego przyjaciela. Po tylu latach. Po tak długim czasie nareszcie
będzie mógł z nim porozmawiać. Powiedzieć, jak bardzo mu go brakowało.
Opowiedzieć o wszystkim, co go do tej pory spotkało oraz o wszystkich osobach,
które poznał. Chciał też wysłuchać, jak Yoru spędził ostatnie osiem lat.
Yoru z kolei był pełen obaw. Nie dlatego, że nie
chciał spotkać Hikaru. Chciał. Bardzo. Ale teraz… Jest wojna. Któryś z nich
może w każdej chwili stracić swoje życie. Jakby tego było mało, są we wrogich
sobie armiach. To takie niesprawiedliwe…
Blondyn spojrzał na swojego przyjaciela. Tak, to
zdecydowanie był on; odstające, czarne włosy, ciemne oczy wpatrujące się w
niego oraz blada, wyrażająca nadzwyczajny spokój twarz.
- To naprawdę
jesteś ty… - powiedział Hikaru, wpatrując się w chłopaka. Ten lekko się
uśmiechnął. Tak jak to zapamiętał.
- Tak –
przytaknął. – To ja.
Akairu uśmiechnął się szeroko.
Yoru dalej trwał w uśmiechu, patrząc na chłopaka.
- Trochę
się zmieniłeś – oznajmił mu.
- Tak. Ty
też – odparł. – Twoje włosy odstają ci od głowy jeszcze bardziej.
- Ale
dzięki temu się wyróżniam – odparł z udawaną wyższością. – Nie wiesz, jaki
jestem popularny wśród dziewczyn.
Oboje zaśmiali się krótko.
- Cieszę
się, że końcu cię spotkałem – powiedział cicho Hikaru.
- Tak, ja
też – podniósł się z ziemi i podał chłopakowi dłoń, aby zrobił to samo. –
Musimy już iść.
- Co?
Dlaczego? – spytał rozczarowany blondyn.
- Nie
zapominaj, gdzie jesteśmy – przypomniał mu Yoru. – Nie mamy teraz czasu na
takie pogawędki.
- Okej –
westchnął. – Idę. Spotkamy się jeszcze, nie? – spytał na obchodnym Hikaru.
- Pewnie –
przytaknął mu.
Obaj poszli w swoje strony z różnymi uczuciami. Przede
wszystkim szczęściem, smutkiem i strachem.
Teraz naprawdę musieli przeżyć. Nic innego się nie
liczyło. Zupełnie nic.
~*~
W końcu się spotkali...
Jakie wrażenia?
Nudne? Głupie? Sztampowe? xd
Piszcie! Wszystko przyjmę "na klatę"! xD
Szał jest staniki latają *tłum żąda więcej*
OdpowiedzUsuńW końcu się na coś przydaje ten mój kurs szybkiego czytania. Przyswajanie nowych notek z prędkością światła! xD Fajnie że się spotkali czegoś jednak mi tam brakuje ale sama nie wiem czego więc uznam że to mój umysł płata mi figle. Czekam na next!
Podobało mi się, jak zawsze z resztą ^^
OdpowiedzUsuń