piątek, 7 grudnia 2012

Forever - Rozdział V

Powiedzmy, że to takie trochę spóźnione mikołajki xD
Napisałam nowy rozdział, mam nadzieję, że się Wam spodoba.
Dodałam też nową zakładkę 'Bohaterowie', gdzie możecie przeczytać opis każdej postaci, która pojawi się w tym opowiadaniu ^^
A teraz zapraszam do czytania~ 

~*~

Rozdział V


- Za niedługo będę musiała opiekować się nie jednym dzieckiem, a dwoma – oznajmiła Rio, kiedy była już w domu.
- Tak? A kogo jeszcze przygarniesz? – spytała Chie.
- Młodszego brata kolegi Hiru – odpowiedziała jej.
- Jak się nazywa? Może znam tego kolegę.
- Hoshi. Wysoki, ciemne włosy, dwadzieścia lat – podpowiedziała dziewczyna.
- A! Wiem który! Hiru mi o nim opowiadał.
- Tak, a jego braciszek jest słodki – powiedziała z entuzjazmem. – Wiesz, jak Hoshi dobrze go wychował? Jestem pełna podziwu.
- Rozumiem – Chie uśmiechnęła się.
Obie leżały już w łóżkach, pośród ciemności. Przez okno zaglądał księżyc. Dzięki niemu można było cokolwiek zobaczyć. Swój wzrok Chie skierowała na sufit. Był biały. Ale nie to teraz widziała. Przed jej oczami pojawiła się twarz chłopaka. Uśmiechał się szeroko. Ten obraz sprawił, że i ona uśmiechnęła się szerzej. Zamknęła oczy, ale i tak wciąż go widziała. Ten obraz odpędził wszystkie złe myśli. W tamtej chwili nie pamiętała niczego z minionego dnia. Ucieszyła się.
- Dobranoc – usłyszała głos swojej siostry.
- Dobranoc – zawtórowała jej.
Niedługo potem zasnęła.

Chie obudził przeraźliwy dźwięk budzika, stojącego na jej biurku. Z niechęcią wstała i zeszła po drabince z piętrowego łóżka, by wyłączyć urządzenie. Ospale podrapała się po głowie i rozejrzała po pokoju. Rio już nie było.
Jej łóżko było starannie pościelone.
Dziewczyna spojrzała na swoje – było zupełnie inne niż to poniżej. Pościel została zepchnięta przez nią w nocy ku ścianie, a na poduszce widniało wklęsłe miejsce. Ten stan miał się nie zmienić do soboty, kiedy mama zmusi Chie do posprzątania pokoju razem z Rio.
Brunetka westchnęła i pomaszerowała do łazienki ze swoimi ubraniami do ćwiczeń. Wyszła piętnaście minut później.
Skierowała się do kuchni na parter. Rio nie było i tam. Czyli musi już być w pracy, pomyślała Chie. Przy stole siedziała jej mama i brat, wesoło jedząc kanapkę i machając nogami pod stołem.
- Cześć – przywitała się i zasiadła do stołu koło Yo.
- Cześć – odpowiedziała jej mama. – Idziesz na trening?
- Tak – odparła. – Będę wieczorem.
- Rozumiem. Idziesz gdzieś z Hikaru?
- Nie. Ale może razem potrenujemy, albo coś.
- Dobrze.
Po zjedzeniu kanapki, wstała od stołu i odniosła talerz, po czym wyszła. W drodze na pole treningowe spotkała Hikaru i poszli razem.
Podczas ćwiczeń jak zwykle była z nim w parze Lubiła się z nim pojedynkować. Czasami była to dla niej po prostu zabawa. Niestety, nie mogła tego powiedzieć o treningach dla wojska. To było straszne. I nie chodziło tu o to, że były ciężkie. Po prostu wtedy wie, że przygotowuje się do nadchodzącej wojny, a to sprawia, że jest przerażona. Czy zginę? Nie spotkam już Rio, Yo, rodziców, Hikaru…? A może przeżyję? Co jeśli Hikaru…? – szybko odpędziła tę myśl i zadała kolejny cios, celując jednak na oślep. Nie trafiła. Blondyn zrobił sprawny unik, by zaraz potem zbliżyć się do niej i uderzyć. Jednak nie zrobił tego. Ich twarze dzieliły zaledwie centymetry, co sprawiło, że byli zmuszeni spojrzeć sobie w oczy.
Zatrzymali się.
Było cicho. A przynajmniej takie odnosiła wrażenie Chie. Nie była też w stanie odwrócić wzroku. Nie widziała niczego ani nikogo poza ciemnymi oczami chłopaka.
- Muszę na chwilę odpocząć – powiedziała w końcu.
- Ach! Jasne… - Hikaru szybko odwrócił głowę i wyszedł poza pole treningowe, by na chwilę usiąść na trawie. Dziewczyna poszła w ślad za nim.
Siedzieli w milczeniu. Chie nie wiedziała, co powiedzieć. Starała się wymyślić jakiś temat, ale nie szło jej najlepiej, więc sobie odpuściła. Jednak cisza dalej jej przeszkadzała. Postanowiła, że jeszcze trochę potrenuje. To lepsze niż siedzieć i nic nie mówić. Zdecydowanie lepsze.
- Chodź – wstała. – Nie chce mi się tu siedzieć. Muszę sobie trochę powalczyć.
- Jasne, jasne – Hikaru również podniósł się z ziemi. – Ta twoja nadpobudliwość mnie przeraża – zażartował.
- Dzięki, Panie Spokojny – powiedziała ironicznie dziewczyna.
- Ja jestem spokojny – zaoponował.
- Oczywiście – spławiła go. – Lepiej się rusz, bo ci skopię tyłek już tutaj – spojrzała na niego figlarnie.
- Coś ci się chyba pomyliło – Hikaru uśmiechnął się do niej. – Tym razem to JA wygram.
- Zobaczymy.

Keita przemierzał kolejne kilometry lasu na terenie wroga. Jego zadanie polegało na ujawnieniu planu przeciwnika. Nie było łatwo przejść przez bramę, ale udało mu się. Należał do jednej z najbardziej wykwalifikowanych grupy zwiadowczej. Był z tego dumny. Był dumny, że może w jakiś sposób pomóc jego armii.
Przed nim coś się poruszyło. Szybko schował się między drzewami. Nagle, przed jego oczami ukazały się tysiące cieni, poruszających się sprawnie między drzewami. Wiedział już, co ma nastąpić. Wojownicy kierowali się w stronę jego domu, rodziny.
Szybko sięgnął po krótkofalówkę i wysłał sygnał ostrzegawczy. Jednak wtem urządzenie wydało z siebie dźwięk. Był pewny, że ktoś to usłyszał, więc powoli się wycofał, mając nadzieję, że zdąży uciec. Jednak nie udało mu się to. Poczuł ostry ból w klatce piersiowej, a później już nie czuł niczego. Ból minął, jego oczy nie mogły już zobaczyć kolorów, a do uszu nie dobiegały żadne dźwięki. Nieprzenikniona ciemność go pochłonęła. Umarł.

Chie siedziała na tarasie widokowym, opierając się o barierkę. Nogi podciągnęła pod brodę i objęła je rękami. Zamknęła oczy. Było cicho. Nie myślała o niczym. Odpłynęła gdzieś. Teraz nie liczyło się nic. Spokój… Tyle wystarczyło, by była szczęśliwa. Jednak to szczęście szybko znikło. Z jej komunikatora (jeśli macie jakiś pomysł na zastąpienie tego słowa, to napiszcie, proszę ^^ - dop. autorki) rozległ się przeraźliwy dźwięk. Jeszcze nie zdążyła go znienawidzić, ale była na dobrej drodze. Wiedziała, co oznacza. Wiedziała, co ją teraz czeka. I bynajmniej nie było to nic dobrego. Mimo strachu podniosła się i pobiegła w stronę siedziby wojska, znajdującej się w centrum Fiore. Biegła ile sił w nogach, ale dla niej to było i tak zbyt wolno. Bała się, nie chciała walczyć i zabijać, a jednak chciała jak najszybciej znaleźć się przy innych żołnierzach. 
- Wy będzie ewakuować cywilów – jeden z dowódców wskazał parę osób do zadania i rozdzielił pozostałych na grupy.
Najpierw wybrał osoby, które pójdą na pierwszy front. Zazwyczaj do tego zadania wybierało się żołnierzy średnio zaawansowanych. Oprócz tego wysłał już dość dużą grupę zwiadowców.
Starała się znaleźć wzrokiem Hikaru, ale nie mogła. Nigdzie go nie widziała.
Teraz przyszedł czas na następną grupę. Mężczyzna po kolei wywoływał nazwiska osób, które zostały wybrane.
- Hikaru Akairu – usłyszała i podniosła głowę. Wtedy go zauważyła. Był śmiertelnie poważny. Nie uśmiechał się, tak jak miał to w zwyczaju. Rozumiała go. Bał się. Złożyła dłonie i zaczęła się modlić. Nie wierzyła jakoś specjalnie w Boga, ale teraz musiała Go poprosić o opiekę. Ale nie nad nią – nad Hikaru. Wiedziała, że ona zostanie wyznaczona na jeden z ostatnich frontów. Wiedziała też, że jej przyjaciel jest silny, ale i tak martwiła się.
Razem z dwudziestoma innymi osobami blondyn ruszył naprzeciw wrogiej armii. Chie patrzyła na oddalającą się sylwetkę chłopaka, a później spoglądała w miejsce, w którym zniknął. 

Hoshi był na miejscu. Było tam już mnóstwo osób. Prawdopodobnie dotarł do siedziby jako jeden z ostatnich, ale musiał zaprowadzić Sho do Rio i się z nim pożegnać. Obiecał mu, że za niedługo się spotkają i pójdą na lody - największe, jakie kiedykolwiek powstały.
- Dlatego bądź grzeczny i nie sprawiaj Rio kłopotów, dobrze? – pogłaskał chłopczyka po głowie i zwrócił się do dziewczyny: - Proszę, opiekuj się nim do mojego powrotu.
- Jasne, będziemy na ciebie czekać – dopowiedziała mu, a on wyruszył.
Jeden z dowodzących wywołał jego imię. Ciało chłopaka sparaliżował strach. Teraz jego kolej.
Wstąpił w szereg pozostałych zwiadowców. Każdy z nich miał czarny strój. Mieli na bieżąco informować oddziały ofensywne o położeniu wroga i ich liczebności. Musieli stanąć do walki, gdyby jakaś osoba ich odkryła.
Umiał poruszać się cicho i szybko. Umiał też bardzo dobrze walczyć. Wiedział, że będzie w stanie zabić człowieka. Nawet, jeśli to jego pierwsza wojna, wiedział, że aby wrócić do braciszka może nawet kogoś zabić. Był tego niemal pewien.
         Ruszyli w głąb lasu.

Hikaru został wybrany na drugi front. Wyszedł z tłumu z kamienną twarzą, starając się nie okazywać strachu. Wstąpił do szeregu pozostałych wybranych, by zaraz się oddalić. Będzie walczył. Pierwszy raz będzie walczył na śmierć i życie. Pierwszy raz prześladuje go myśl, że naprawdę może zginąć. I że może pozbawić kogoś życia.
Jednak teraz nie było czasu na te zmartwienia. Nie mógł sobie pozwolić na żadne wpadki. Może to kosztować go życie. A tego nie chciał. Musiał znaleźć Yoru. Musiał jeszcze, chociaż raz spotkać Chie. Musiał żyć.
Po raz ostatni spojrzał na Chie. Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu. Jednak znikł tak szybko, jak się pojawił. Teraz czeka go najgorsze, co może być. Wojna.
Biegł pomiędzy drzewami, wśród innych. Byli już przygotowani na starcie z wrogiem.
Ściemniało się coraz bardziej, co dodatkowo utrudniało przemieszczanie się między gęstwinami drzew. Hikaru parzył ze skupieniem przed siebie, aby nie stracić z oczu swoich kolegów.
Nagle, poczuł ostry ból w nogach. Ktoś go kopnął. Jego kolana mimowolnie ugięły się, a on padł na ziemię. Zaklął pod nosem. Sprawnie wstał i ręką sięgnął po swoją broń, ale zanim zdążył ją wyciągnąć poczuł kolejne uderzenie. Tym razem dostał w brzuch. Kolejny raz osunął się na ziemię. Jednak teraz najpierw wziął katanę do ręki, a dopiero później wstał. Musiał już być przygotowany do zadania ciosu. Jednak jego przeciwnik nagle zniknął. Zobaczył jakiś cień między drzewami. Nie zastanawiając się, ruszył ku niemu. Biegł z mieczem w prawej ręce. Szybko znalazł się przy postaci i machnął sprawnie mieczem. Nie był pewien czy trafił, ale chwilę po tym usłyszał cichy jęk. To dało mu pewność, że się udało.
Musiał zdać się na słuch, ponieważ postać była ubrana na czarno, przez co wtapiała się w mrok.
Zadał kolejny cios. Jednak tym razem nie usłyszał niczego. Chybił. Znowu poczuł ostry ból. Tym razem jednak, przeciwnik uderzył go w prawe ramię. Zapewne chciał, żeby Hikaru puścił rękojeść katany. Nie poskutkowało. Blondyn dalej ściskał broń w dłoni. I ani myślał jej puścić.
Zamachnął się i katana zrobiła ranę na ciele postaci. Usłyszał jedynie jak coś uderza o ziemię. 
Stał zdezorientowany. Nie widział już niczego, a uszy również nie wyłapywały żadnych dźwięków poza szumem drzew. Stał w pełnej gotowości, spodziewając się, że jego przeciwnik zaraz skądś wyskoczy i po raz kolejny zacznie okładać go ciosami. Jednak nic takiego nie nastąpiło.
Cisza. Spokój. Byłby zadowolony z tego, gdyby nie to, że w tej chwili ten spokój nie wróżył niczego dobrego.
Usłyszał odgłosy walki. Szybko ruszył za siebie. Zobaczył, że nie tylko on zmaga się teraz z wrogiem. Kilku innych żołnierzy również dzierżyło w dłoniach swoje bronie. Były przeróżnie; od niewielkich nożyków przez nunczaku po długie włócznie. Na razie dobrze sobie radzili, jednak zaraz mógł wkroczyć ktoś silniejszy. Nagle ktoś poleciał w jego stronę. A dokładniej: szorował po ziemi i zatrzymał się u jego stóp.
- Gdzie reszta? – spytał go Hikaru.
- Poszli dalej – odpowiedział mu mężczyzna. – Ci, z którymi walczymy to tylko niewielka część pozostałych – dodał, po czym wrócił do swojego przeciwnika, który już ku niemu gnał. Hikaru szukał kogoś, kim mógłby się zająć, ale nikogo takiego nie widział.
Nagle, zauważył, że ktoś przemieszcza się koło pola walki. Nie zastanawiając się długo, chłopak pobiegł w stronę postaci. Przeciął mu drogę, jednocześnie zmuszając go do walki.
Nie czekał, aż jego przeciwnik zrobi jakiś ruch. Zaatakował pierwszy. W każdym razie – chciał. Osoba nie dość, że uniknęła jego ciosu, to jeszcze zdążyła wyciągnąć własną broń. A był nią miecz. Mniejszy niż ten, który Hikaru trzymał w dłoni, ale pewnie równie skuteczny w ręce właściciela.
Miecze spotkały się, co dało charakterystyczny dźwięk. Obaj starali się odepchnąć przeciwnika, by potem zadać mu ostateczny cios.
Hikaru czuł, że jego przeciwnik jest bardzo silny. Jednak mimo tego z całą siłą odepchnął chłopaka. Tak, że ten odskoczył dość daleko. Jego kaptur zsunął się mu z głowy. Teraz Hikaru był w stanie spojrzeć na jego twarz, którą oświetlał księżyc. Wykrzywiał ją grymas bólu i niezadowolenia. Jednak mimo tego Hikaru od razu go poznał. Spoglądał na postać z szeroko otwartymi oczami i lekko rozwartymi ustami. W głowie miał mętlik.
- Yoru… - tylko tyle zdołał z siebie wydusić.
Podszedł do niego powoli.
Nie zauważył, że i on mu się przygląda. Jego oczy pokazywały, że jest równie zdziwiony, co blondyn.
- To ty, prawda? – spytał Hikaru, dalej podchodząc do chłopaka.
- Hikaru… Nie wierzę… - szepnął ciemnowłosy. – To naprawdę ty.
Hikaru padł na kolana przed Yoru. Nie odezwał się ani słowem. Był tak zszokowany, że nie wiedział, co powiedzieć. Jakie słowa byłyby odpowiednie?
Ale znaleźli się! W końcu się znaleźli! 
Do Hikaru w końcu to dotarło i zaczął się cieszyć. Znalazł swojego przyjaciela. Po tylu latach. Po tak długim czasie nareszcie będzie mógł z nim porozmawiać. Powiedzieć, jak bardzo mu go brakowało. Opowiedzieć o wszystkim, co go do tej pory spotkało oraz o wszystkich osobach, które poznał. Chciał też wysłuchać, jak Yoru spędził ostatnie osiem lat.
Yoru z kolei był pełen obaw. Nie dlatego, że nie chciał spotkać Hikaru. Chciał. Bardzo. Ale teraz… Jest wojna. Któryś z nich może w każdej chwili stracić swoje życie. Jakby tego było mało, są we wrogich sobie armiach. To takie niesprawiedliwe…
Blondyn spojrzał na swojego przyjaciela. Tak, to zdecydowanie był on; odstające, czarne włosy, ciemne oczy wpatrujące się w niego oraz blada, wyrażająca nadzwyczajny spokój twarz.
- To naprawdę jesteś ty… - powiedział Hikaru, wpatrując się w chłopaka. Ten lekko się uśmiechnął. Tak jak to zapamiętał.
- Tak – przytaknął. – To ja.
Akairu uśmiechnął się szeroko.
Yoru dalej trwał w uśmiechu, patrząc na chłopaka.
- Trochę się zmieniłeś – oznajmił mu.
- Tak. Ty też – odparł. – Twoje włosy odstają ci od głowy jeszcze bardziej.
- Ale dzięki temu się wyróżniam – odparł z udawaną wyższością. – Nie wiesz, jaki jestem popularny wśród dziewczyn.
Oboje zaśmiali się krótko.
- Cieszę się, że końcu cię spotkałem – powiedział cicho Hikaru.
- Tak, ja też – podniósł się z ziemi i podał chłopakowi dłoń, aby zrobił to samo. – Musimy już iść.
- Co? Dlaczego? – spytał rozczarowany blondyn.
- Nie zapominaj, gdzie jesteśmy – przypomniał mu Yoru. – Nie mamy teraz czasu na takie pogawędki.
- Okej – westchnął. – Idę. Spotkamy się jeszcze, nie? – spytał na obchodnym Hikaru.
- Pewnie – przytaknął mu.
Obaj poszli w swoje strony z różnymi uczuciami. Przede wszystkim szczęściem, smutkiem i strachem.
Teraz naprawdę musieli przeżyć. Nic innego się nie liczyło. Zupełnie nic.

~*~

W końcu się spotkali...
Jakie wrażenia?
Nudne? Głupie? Sztampowe? xd
Piszcie! Wszystko przyjmę "na klatę"! xD


2 komentarze:

  1. Szał jest staniki latają *tłum żąda więcej*
    W końcu się na coś przydaje ten mój kurs szybkiego czytania. Przyswajanie nowych notek z prędkością światła! xD Fajnie że się spotkali czegoś jednak mi tam brakuje ale sama nie wiem czego więc uznam że to mój umysł płata mi figle. Czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
  2. Podobało mi się, jak zawsze z resztą ^^

    OdpowiedzUsuń